Zsynchronizowane współistnienie i trudna walka o uznanie. Polskość w Europie

Rozmowa z profesorem Markiem Cichockim, politologiem i filozofem, specjalistą w zakresie stosunków międzynarodowych, integracji europejskiej oraz historii myśli politycznej.

Maciej Witkowski: Jeśli mamy rozmawiać o relacjach pomiędzy tożsamością polską a tożsamością europejską, na wstępie chciałbym zapytać, czy istnieje właściwie coś takiego jak tożsamość europejska?

Prof. Marek Cichocki: Jestem przekonany, że istnieje tożsamość europejska, chociaż nie jest ona tak spójna i jednoznaczna jak tożsamość narodowa. Nie można jej ująć w jeden dominujący sposób. Jest to związane z jej korzeniami. Cywilizacja europejska wyrasta bowiem ze świata śródziemnomorskiego, który sam w sobie był już bardzo zróżnicowany. Ogromną rolę odegrała również religia chrześcijańska, którą można uznać za pewnego rodzaju pas transmisyjny pomiędzy starożytną cywilizacją śródziemnomorską a średniowieczną Europą.

Nie możemy także zapominać o bardziej nowożytnych formach europejskiej tożsamości, które wykształciły się na fundamentach oświeceniowych i były związane z rewolucją naukowo-techniczną, która zaczyna się w Europie po okresie reformacji i wojnach religijnych. Warto mieć na uwadze, że oświeceniowa Europa w swoich zasadniczych elementach jest nawet czymś w rodzaju negacji tej tożsamości europejskiej, która ukształtowała się na fundamentach chrześcijańskich.

Wreszcie istnieje też najnowsza forma tożsamości europejskiej, w ramach której Europa staje się zaledwie jednym z elementów świata zachodniego. Oskar Halecki twierdził przykładowo, że po pierwszej i drugiej wojnie światowej cywilizacja europejska wyczerpała swoje siły i zaczęła istnieć w szerszych ramach świata transatlantyckiego. Myślę także, że wybijającym się elementem współczesnej europejskiej tożsamości jest pewna forma nowoczesnego indywidualizmu opartego na negacji wszelkich ograniczających go kontekstów. Jest to indywidualizm zakładający całkowitą transgresję wszystkich granic.

Można zatem powiedzieć, że tożsamość europejska jest realnym fenomenem, który jednocześnie ma złożony, dynamiczny charakter. Zmienia się, łączy różne współistniejące ze sobą tradycje, różne doświadczenia. Jeśli chcielibyśmy porównać się z innymi cywilizacjami, wyszłoby, że nasza tożsamość jest bardzo wewnętrznie skonfliktowana czy też znajduje się w trybie ciągłych autonegacji i prób przekształcania się w nowe formy.

MW: Jak w tożsamości europejskiej odnajdują się Polacy? Czy można uznać nas za modelowych Europejczyków, a może nasze relacje z europejskością są naznaczone jakimś konfliktem, zmaganiem?

MC: Jedno i drugie. Moim zdaniem w polskiej samoświadomości możemy dostrzec wyraźny rys postrzegania się jako elementu, który nie do końca pasuje do europejskiego kontekstu. Ten sposób myślenia świetnie wyrażał Gombrowicz, który podkreślał dziecinność polskiej kultury. Twierdził, że zawsze jesteśmy albo nie w czasie, albo w niedoczasie, albo przed czasem. Nigdy nie jest tak, że jesteśmy z czymś o czasie.

Im dłużej się jednak nad tym zastanawiam, to przyglądając się ewolucji polskiej tożsamości politycznej i kulturowej, dochodzę do wniosku, że nie odstajemy w jakiś znaczny sposób od ewolucji tożsamości europejskiej jako takiej. Oczywiście nie oznacza to, że nie ma tu żadnych różnic, opóźnień czy swoistych form. Niemniej jednak te różnice nie są na tyle duże, jak czasem nam się wydaje.

Cywilizacja europejska na nas oddziałuje, my próbujemy na te oddziaływanie reagować, dawać swoje własne odpowiedzi. Mimo że często te relacje są zniekształcone przez logikę centrum-peryferia, to jednak można tu mówić o pewnego rodzaju zsynchronizowanym współistnieniu. Nie zawsze jest ono harmonijne, lecz nie ma wątpliwości, że takie współistnienie występuje. Polska jako byt historyczny i kulturowy jest integralna częścią Europy.

MW: Często można też spotkać się z poglądem, że to Polacy bardzo chcą postrzegać się jako część Europy, w domyśle Europy Zachodniej, ale pojawia się pewne napięcie pomiędzy naszą autoidentyfikacją a tym, jak jesteśmy postrzegani na zewnątrz. Dużym echem odbiła się m.in. książka Larry’ego Wolffa „Wynalezienie Europy Wschodniej”. Co Pan o tym sądzi?

MC: Wydaje mi się, że jako współcześni Polacy powinniśmy być bardziej świadomi doświadczeń, które nas ukształtowały i wciąż mają duży wpływ na naszą tożsamość. Obywatele I Rzeczypospolitej nie mieli przekonania, że są niedopasowani do Europy. Myśleli raczej, że to mieszkańcy państw zachodnich są niedopasowani do nich.

Miało to swoje niewątpliwe zalety, na przykład brak kompleksów, ale należy też pamiętać, że jednym z efektów takiego sposobu myślenia było zamknięcie się w swoim własnym modelu i niezdolność do skutecznej reakcji na pojawiające się zagrożenia, co później brutalnie się na nas zemściło. To, w jaki sposób Polska jest dziś postrzegana w Europie, wynika w dużej mierze z tego, że w XVIII wieku nałożyły się na siebie dwa wydarzenia – rozbiory oraz rewolucja francuska.

Oświecenie, którego rezultatem była rewolucja, wygenerowało podział na Wschód i Zachód, o czym pisze m.in. Wolff. Podział ten był wygodny zarówno dla rewolucjonistów, jak i dla tzw. oświeconych absolutystów. Europa Zachodnia zaczęła bowiem wówczas postrzegać się w sposób racjonalistyczny. Aby wyraźnie zarysować swoją nową tożsamość, musiała wymyślić swoje przeciwieństwo, czyli właśnie Wschód.

Z racji tego, że w tym czasie Polska utraciła polityczną podmiotowość, zostaliśmy łatwo wypchnięci na obrzeża, na których znajdowaliśmy się przez kolejne 200 lat. Miało to wpływ zarówno na naszą autoidentyfikację, jak i na to, jak byliśmy postrzegani z zewnątrz. Zostaliśmy też w dużej mierze pozbawieni tego wszystkiego, co nowoczesne państwo dawało innym narodom w XIX i XX wieku w obszarze edukacji, a także polityki gospodarczej i społecznej. Zostaliśmy na wiele lat zamknięci w tym podziale, który nas z góry ustawiał w bardzo niekorzystnej pozycji.

Wielu ludzi w Polsce siłą rzeczy przyjęło tę optykę. Do dzisiaj zresztą bardzo często przyjmuje się ją i uznaje ją za rzeczywistą, a podział na Wschód i Zachód, który de facto jest podziałem mentalnym, funkcjonuje w naszych głowach jako dziedziczone przez pokolenia doświadczenie.

MW: Europę można podzielić na osi Wschód-Zachód i taki podział rzeczywiście wypada dla nas niekorzystnie. Jest jednak również drugi podział. Jak można ulokować Polskę na osi Północ-Południe?

MC: Myślę, że podział na Północ i Południe był historycznie niezmiernie ważny dla autoidentyfikacji politycznej, kulturowej i cywilizacyjnej Polaków. W tekstach naszej literatury i historiografii, od Kadłubka aż po Mickiewicza i Mochnackiego, Polacy najczęściej definiują się jako naród Północy, który swoje kulturowe i polityczne korzenie odnalazł na Południu.

Najważniejsze idee, które zaczerpnęliśmy z Południa Europy, to republikanizm i katolicyzm. Jest to o tyle ważne, że również dziś społeczeństwo polskie jest społeczeństwem postrepublikańskim, podczas gdy wiele społeczeństw Europy Zachodniej można zakwalifikować do społeczeństw postabsolutystycznych. Powoduje to, że pod wieloma względami Polacy nieco inaczej funkcjonują politycznie, niezależnie od aktualnie istniejących instytucji czy praw.

Kwestia katolicyzmu z kolei nie jest wcale tak prosta, jak mogłoby się wydawać, lecz moim zdaniem nie sposób zanegować, że ważną częścią polskiej kultury było chrześcijaństwo zorientowane w ten lub inny sposób na Rzym. Efektem tego jest to, że polskie społeczeństwo charakteryzuje bogobojność, czyli przekonanie o istnieniu transcendencji i o tym, że tej transcendencji trzeba oddać to, co transcendentne.

Na tym – moim zdaniem – opiera się również tradycja polskiego indywidualizmu, która nie ma wyłącznie charakteru politycznego, ale także znaczenie religijne związane właśnie z bogobojnością, z przeświadczeniem, że człowiek musi zachować niezależną, indywidualną referencję do Boga, która będzie niezależna od relacji społecznych, politycznych czy kulturowych. To powoduje, że Polska kultura polityczna jest demokracją ludzi, którzy uznają swoją zależność od tego, co transcendentne. Jest to coś, co zaczerpnęliśmy właśnie z kultury Południa, z kultury śródziemnomorskiej – bojaźń przed tym, co boskie, co ze swej istoty nie jest ludzkim wytworem. Ma to praktyczne konsekwencje pod postacią wciąż silnych w naszym społeczeństwie autonomicznych źródeł norm. 

Jednak ze względu na to, że te wyobrażenia są wciąż żywe w naszej kulturze i tożsamości, często znajdują się one na kursie kolizyjnym z zachodnią oświeceniową nowoczesnością. Myślę, że jest to jeden z powodów tego, że Polacy dosyć sceptycznie podchodzą do różnych form nowoczesnego myślenia, które mają swoje źródło w oświeceniu. Mam tu na myśli m.in. heglizm i marksizm. Mamy rzecz jasna wielu myślicieli, którzy wnieśli wiele do tych nurtów myślenia, lecz nigdy nie padły one na podatny grunt w polskim społeczeństwie. Mylnie interpretowano to jako polski brak dyscypliny albo anarchiczność i oczywiście jako nienowoczesność.

MW: Gdy patrzy Pan na współczesne polskie społeczeństwo, jakie widzi Pan zagrożenia związane z kontaktami pomiędzy polskością a europejskością?

MC: Moim zdaniem największym zagrożeniem jest mentalna i strukturalna asymetria pomiędzy Polską a Europą, która, tak jak wspominałem, wykształciła się w XIX i XX wieku. Nie ulega wątpliwości, że mieliśmy do czynienia z kolonializmem i imperializmem w stosunku do nas. Nie chodzi tu jednak oczywiście o kolonializm zamorski, lecz o wewnątrzeuropejski, którego ofiarą padła Europa Środkowo-Wschodnia.

Niestety przełamywanie tej asymetrii wciąż jest dla nas wyzwaniem. Widać to doskonale na przykład w stosunkach polsko-niemieckich. Prawda jest jednak taka, że de facto dopiero od trzydziestu lat posiadamy własne instrumenty, które umożliwiają nam walkę z tą asymetrią. Wydaje mi się, że na zmiany, które zachodzą w Polsce, na życie polityczne i kulturalne w naszym kraju, należy patrzeć właśnie jako na historię wzlotów i upadków przy próbach mierzenia się z podstawowym wyzwaniem w naszych relacjach z Zachodem.

Zachodnie społeczeństwa europejskie, które są historycznymi beneficjentami XIX i XX wieku, a więc nowoczesności, mają bardzo głęboko zakorzeniony w sobie gen kolonialny i imperialny. Widać to również w postawie tamtejszych polityków i intelektualistów wobec Europy czy innych części świata. Dlatego też widzimy dziś konflikt pomiędzy tradycją kolonialnego patrzenia na naszą część Europy a podejmowanymi przez nas próbami przełamania tej asymetrii. Myślę, że to będzie jeszcze przez długi czas jedno z głównych pól konfliktu wewnątrz Europy, który odżył po końcu zimnej wojny.

MW: Podczas rozmowy o europejskiej tożsamości nie sposób pominąć roli Unii Europejskiej. Czy sprzyja ona budowaniu pozytywnej wspólnej tożsamości? A może utrwala stare stereotypy?

MC: Uważam, że projekt integracji europejskiej zawierał w sobie potencjał pozwalający wierzyć w to, że możemy zapoczątkować proces, który może w istotny sposób pozytywnie zmienić sposób funkcjonowania politycznego, gospodarczego i społecznego między państwami i narodami europejskimi. Taki był zresztą zamysł przynajmniej niektórych ojców założycieli Unii Europejskiej.

Muszę natomiast powiedzieć, że gdy patrzę na ewolucję Unii Europejskiej na przestrzeni ostatnich piętnastu lat, to jest to dla mnie duże rozczarowanie. UE stała się instrumentem, którym najsilniejsze państwa posługują się w celu utrzymania strukturalnych i mentalnych nierówności w obrębie tej struktury jako sposobów utrzymania swej władzy. W tym sensie potencjał stworzenia przez Unię Europejską jakościowo lepszej rzeczywistości politycznej i społecznej w Europie jest w moim poczuciu trwoniony.

Jeśli ta tendencja się utrzyma, będzie można uznać, że ten projekt historycznie zakończył się niepowodzeniem. Sądzę jednak, że jest jeszcze za wcześnie na tak daleko idące wnioski. Nie uważam, żeby wszystko zostało stracone. W kolejnych latach prawdopodobnie będziemy świadkami wewnętrznej próby sił, która określi przyszłość Europy. Zobaczymy, jak ta próba się rozstrzygnie.

MW: A gdyby miał Pan sobie wyobrazić idealne relacje pomiędzy polskością a europejskością, to jak by one wyglądały?

MC: Wydaje mi się, że te relacje nigdy nie będą idealne, zawsze będą do pewnego stopnia agoniczne. Jeśli jednak miałbym wyobrazić sobie model idealny, to chciałbym, aby były to relacje o charakterze partnerskim. Chciałbym, aby Europa Zachodnia uznała racje płynące z innych doświadczeń, aby zachodnie społeczeństwa, które bardzo długo widziały się jako centrum Europy, uznały, że ludzie żyjący w naszej części Europy mają im coś istotnego do powiedzenia.

To jest jednak bardzo trudne. Okazuje się bowiem, że niezależnie od deklarowanej racjonalności, rozumności, pluralizmu i tolerancji nie jest wcale łatwo przyjąć odmienną od swojej optykę widzenia. Myślę, że to wynika z asymetrii struktur mentalnych, w ramach której elity Zachodu są przyzwyczajone do tego, że tylko one generalnie mają coś do powiedzenia, a druga strona powinna ewentualnie tylko słuchać, uczyć się i wykonywać polecenia. Być może to się kiedyś zmieni. Mamy tutaj jednak do czynienia z klasyczną walką o uznanie.