Polskość jako źródło cierpień? Traumy narodowe i sposoby ich przezwyciężania

Rozmowa z prof. Andrzejem Lederem, filozofem kultury i psychoterapeutą, pracującym w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.

Maciej Witkowski: Traumy, których doświadczamy jako jednostki, rzutują na naszą teraźniejszość i przyszłość. Czy można przenieść tę obserwację z poziomu jednostkowego na zbiorowy?

Andrzej Leder: Zdecydowanie tak. Jest to zresztą dość zdroworozsądkowa teza. Jeśli w jakimś społeczeństwie bardzo duża grupa ludzi ma doświadczenia traumatyczne, to wspólne przeżywanie tych doświadczeń staje się faktem społecznym, który oddziałuje na to, co się dzieje później.

Nie należy też zapominać, że szczególnie ważne wydarzenia zostają opracowane w dyskursie społecznym. Na przykład w polskiej historii takim wydarzeniem jest powstanie warszawskie, które nie tylko było traumatycznym doświadczeniem dla bardzo dużej grupy ludzi, tak żołnierzy jak cywilów, lecz także stało się jądrem dyskursu „moralnego zwycięstwa przez klęskę”, który do dzisiaj uprawomocnia działania polityczne prawicy.

To właśnie te dwa poziomy, czyli z jednej strony wydarzenie traumatyczne, które jest wspólne dla dużej grupy ludzi i wpływa na ich późniejsze zachowanie, oraz dyskurs, który się wokół tego wydarzenia kształtuje, sprawiają, że trauma z przeszłości może mieć wydatny wpływ na dalsze losy całego społeczeństwa.

MW: Wspomniał Pan o powstaniu warszawskim. Jakie inne wydarzenia można Pana zdaniem zaliczyć do największych traum narodowych?

AL: W dyskusjach o polskich traumach narodowych można cofać się oczywiście daleko w przeszłość, np. do czasów rozbiorów, lecz ja sugeruję skupić się na ostatnich stu latach.  To, co wydarzyło się po 1939 roku, najsilniej rzutuje bowiem na współczesność.

Wśród najbardziej traumatycznych doświadczeń z pewnością wymieniłbym zagładę Żydów, która – choć dotyczyła zarówno mieszkańców miast, jak i wsi – w szczególny sposób odcisnęła piętno na mieszkańcach polskiej prowincji. Dotyczy to tak tych, którzy uczestniczyli w zbrodniach, jak i świadków czy pomagających. Gigantyczną traumą było również przejście frontu wschodniego i obecność armii radzieckiej na terytorium Polski. Później nastąpiło przejęcie władzy przez komunistów, które wiązało się nie tylko z czymś na kształt wojny domowej, ale w późniejszym okresie również ze stalinowskim terrorem.

Rzecz jasna, także później Polacy mierzyli się z traumatycznymi doświadczeniami, takimi jak masakra na Wybrzeżu w 1970 roku, stan wojenny czy okres transformacji ustrojowej, lecz wydaje mi się, że dla współczesnej wyobraźni społecznej wciąż większe znaczenie ma to, co działo się w trakcie i zaraz po II wojnie światowej, w latach 1939-1956.

MW: Skoro wszystkie te traumy odcisnęły piętno na zbiorowej tożsamości Polaków, to czy można powiedzieć, parafrazując Freuda, że polskość jest źródłem cierpień?

AL: Historia każdego narodu obfituje w nieszczęścia, jest historią w pewnym sensie traumatyczną. Nie dotyczy to wyłącznie polskiego społeczeństwa. Choć traumy te mogą być bardzo różne. Gdy myślę o Europie, to we Francji takim wydarzeniem była wojna 1914-1918, w Niemczech – bombardowania niemieckich miast przez aliantów czy wypędzenia połączone z przemocą na obszarach wschodnich w 1945 roku, w Anglii coś mniej oczywistego – rewolucja przemysłowa z towarzyszącą jej drastyczną nędzą, w Afryce – kolonializm.

Może Szwajcarzy mają mniej traumatyczną historię, choć gdyby bardziej zgłębić ich dzieje, to pewnie okazałoby się, że również tam miały miejsce wydarzenia traumatyczne. Niemniej jednak wydaje mi się, że teza Timothy’ego Snydera o skrwawionych ziemiach jest słuszna. Europa Wschodnia jest regionem pod tym względem szczególnie „uprzywilejowanym”.

Nie bez znaczenia dla Polski jest także fakt, że nasza tożsamość jest w dużej mierze ukształtowana przez celebrację nieszczęścia i cierpienia. Wobec tego różnego rodzaju przeżycia i emocje związane z cierpieniem są wzmacniane i gratyfikowane. Autentyczny smutek niekiedy miesza się z nadmiarowym przeżywaniem żalu i pretensji, a jednostki, które nie chcą uczestniczyć w tych rytuałach, w niektórych środowiskach są nawet potępiane. Mamy zatem do czynienia z negatywnymi efektami uprzywilejowania cierpienia i nieszczęścia, tradycji męczeństwa w budowaniu tożsamości.

MW: Czy uważa Pan, że takie uprzywilejowanie cierpienia jest czymś, co wyróżnia Polaków na tle innych narodów regionu?

AL: Na pewno jest kilka takich narodów. Powiedziałbym, że Serbowie mają bardzo podobną wyobraźnię, również przeżywają historię jako powód do ciągłego celebrowania cierpienia. Węgrzy z pewnością również mają podobną cechę. Wydaje mi się, że jest to w pewnym sensie wspólna cecha tych społeczeństw, które w ciągu ostatnich 200 lat mierzyły się z głębokim stratami, poczuciem upokorzenia, klęskami. Od tysięcy lat, od czasu zburzenia drugiej świątyni przez Rzymian, podobne elementy występują w tożsamości żydowskiej. Zagłada w szczególny sposób wzmocniła ten aspekt. Również dla tej części Żydów, którzy przenieśli się do Izraela.

Warto także wspomnieć o tym, że w przypadku społeczeństw z naszego regionu nie mamy do czynienia wyłącznie z cierpieniem narodowym, lecz także z cierpieniem klasowym. Chodzi mi przede wszystkim o cierpienie chłopskie. Nie możemy bowiem zapominać, że były to w dużej mierze społeczeństwa chłopskie, w których bardzo długo utrzymywało się poddaństwo. Ta skrajna niesprawiedliwość społeczna była źródłem cierpień, które tkwią w psychice zbiorowej, choć są znaczenie mniej celebrowane przez historyków.

MW: Mógłby Pan powiedzieć coś więcej na temat specyfiki traumy klasowej? Czym doświadczenia klasy ludowej różniły się od doświadczeń inteligencji, które dobrze znamy m.in. z literatury?

AL: Losy warstwy chłopskiej na przestrzeni ostatnich dwustu lat są obecnie przedmiotem intensywnego namysłu. Na ten temat powstają zarówno prace naukowe, jak i książki popularnonaukowe czy powieści. Bardzo ciekawy jest także nurt kobiecy w badaniach nad doświadczeniami klasy ludowej. Zaczynamy zatem trochę zapełniać tę ogromną lukę w polskiej historii, którą odnotowywał już na przykład Czesław Miłosz w okresie międzywojennym.

Trauma polskich chłopów była wielowymiarowa. Zacznijmy od tego, że człowiek, który jest zniewolony, tkwi w sytuacji traumatycznej. Zniewoleniu towarzyszyła nędza, niejednokrotnie uniemożliwiająca zaspokojenie podstawowych potrzeb. Głód bez wątpienia jest doświadczeniem traumatycznym. Śmierć dzieci czy brak dostępu do pomocy medycznej również.

Na porządku dziennym była również przemoc, o czym pisał m.in. Kacper Pobłocki. Była to rzeczywistość niezwykle brutalna. Wystarczy przypomnieć często przywoływane wówczas powiedzenie niejakiego Gostomskiego, właściciela ziemskiego, że podstawą gospodarki folwarcznej jest pańszczyzna i szubienica. Na to nakładała się także przemoc wewnętrzna, czyli ucisk biedniejszych chłopów przez bogatszych, kobiet przez mężczyzn.

Opresja kulturowa powodowała natomiast, że los tej ogromnej większości nie był opowiedziany, spisany, nie tworzył własnej narracji. To bardzo utrudniało też wszelką zmianę i utrwalało ten straszny model społeczny, który przetrwał trzysta lat, od XVI wieku. Można być pełnym podziwu, że później, od połowy XIX wieku, polskiemu społeczeństwu w ciągu zaledwie kilku pokoleń udało się podnieść z tego upodlenia.

Nie wszędzie się to przecież udawało, czego jaskrawym przykładem jest dzisiejszy status Afroamerykanów w USA. Niewolnictwo zniesiono tam prawie w tym samym momencie, kiedy w Polsce poddaństwo (1863), a jednak nadal jest to społeczność dyskryminowana i niemogąca wyjść z degradacji. Poza małym wyjątkiem afroamerykańskiej klasy średniej.

MW: Nie ulega wątpliwości, że polskie społeczeństwo jest bardzo straumatyzowane, lecz – jak sam Pan zauważył – wielu Polakom udało się podnieść z „kolan”. Możemy zatem wskazać pewne zasoby, które posiadamy jako naród i które dają nam nadzieję na przyszłość. Na co zwróciłby Pan uwagę w tym kontekście?

AL: Po pierwsze, byłbym ostrożny z frazą „wstawanie z kolan”, która dziś znaczy najczęściej karmienie narodowej ślepoty i pychy. Ale, jeśli chodzi o traumę, należy pamiętać, że nie może być ona wyłącznie postrzegana jako słabość. Doświadczenia traumatyczne, gdy nie prowadzą do pełnej destrukcji podmiotowości, mogą być źródłem twórczej energii, potrzeby działania.

Jestem zwolennikiem tezy, że w Polsce istnieje ogromna dynamika, która wynika z tego, że w naszym społeczeństwie zaszły w połowie XX wieku rewolucyjne przemiany, które pozwoliły bardzo dużym grupom społecznym, wcześniej uwięzionym w pewnego rodzaju niemożliwości, uzyskać podmiotowość i zacząć się usamodzielniać.

Uważam, że ciągle żyjemy w dynamice tej rewolucji. Polska klasa średnia, niezwykle aktywna i przedsiębiorcza, wykształciła się właśnie w wyniku strasznych, ale też rewolucyjnych procesów lat 1939-1956 związanych z zagładą dawnej żydowskiej klasy średniej czy upadkiem hegemonii ziemiaństwa i związanej z nim klasy urzędniczo-wojskowej. Paradoksalnie to Polska Rzeczpospolita Ludowa na bazie tych wydarzeń stworzyła ogromne możliwości emancypacji i awansu, z których Polacy potrafili skorzystać. Potem zaś ta bardziej mieszczańska część skorzystała z możliwości, jakie dawała transformacja.

MW: Jakie czynniki wspierają w dzisiejszej Polsce ten dynamizm, a jakie hamują proces rozwoju i utrwalają negatywne konsekwencje traumatycznych doświadczeń?

AL: Bardzo bliskie są mi słowa, że „prawda was wyzwoli”. Zarówno w przypadku podmiotów indywidualnych, jak i społecznych uświadomienie sobie prawdy na swój własny temat, na temat swojej historii, jest elementem wyzwalającym. Uwaga nie jest wówczas skupiona na przeszłości, na ciągłym unikaniu myślenia o tym, co naprawdę się zdarzyło.

Oceniam zatem pozytywnie wszystkie te procesy, które sprzyjają uświadomieniu sobie prawdy historycznej na temat polskiego społeczeństwa. Nawet jeśli jest to trudna prawda, która wiąże się z poczuciem winy i wstydu, przyjęcie jej powoduje ostatecznie, że doświadczenie historyczne przestaje być tak wielkim ciężarem i pozwala iść do przodu.

Z drugiej strony nurty, które starają się powstrzymywać ten proces i podtrzymywać zmitologizowaną wizję historii Polski, gloryfikując na dodatek głównie to, co jest przednowoczesne w tej historii, czyli tradycję folwarczną, w gruncie rzeczy oślepiają społeczeństwo i powodują utratę orientacji we współczesności oraz utknięcie w fantazmatach na swój temat.

Warto także dbać o upodmiotowienie jak największej części społeczeństwa. Chodzi przede wszystkim o demokratyzację życia społecznego. Działania, które umożliwiają ludziom decydowanie o sobie, mają charakter rozwojowy. Siły polityczne, które kształtowały polską politykę po 1989 roku, z pewnością doprowadziły do upodmiotowienia wielu grup społecznych, ale mieliśmy przez długi czas do czynienia z demokracją pięćdziesięciu procent.

Gdy pojawiła się nowa władza, rząd Prawa i Sprawiedliwości, co do której można mieć bardzo krytyczny stosunek, zaszła istotna zmiana. Bez wątpienia upodmiotowiła ona pewną część społeczeństwa, która wcześniej była de facto wyłączona z procesu demokratycznego z przyczyn zarówno ekonomicznych, jak i polityczno-kulturowych. Jednocześnie ta władza dokonała zamachu na instytucjonalny porządek demokracji. Co więcej, odebrała fundamentalne prawa innej, bardzo ważnej grupie – kobietom.  Musimy zatem całościowo patrzeć na rzeczywiste efekty działań poszczególnych aktorów na scenie politycznej.

MW: Czy Pańskim zdaniem współcześnie polskie społeczeństwo zmierza w kierunku zdrowienia, czy też raczej konserwujemy międzypokoleniowe traumy?

AL: Wydaje mi się, że dziś nie można mówić o jednym polskim społeczeństwie. Różne grupy różnie przeżywają swój stosunek do przeszłości. Jest to zresztą jeden z elementów fundamentalnego podziału społecznego, który dziś obserwujemy.

Jest część polskiego społeczeństwa, która czuje, że bez zmitologizowanej wersji polskiej historii nie da się żyć. Poczucie wstydu i upokorzenia, które wiązałoby się z utratą tego mitu niewinności, byłoby dla nich nie do zniesienia. Jest także ta druga część społeczeństwa, która szuka innych punktów odniesienia i jest gotowa dokonać krytycznej rewizji historii. Ta rewizja ewidentnie się teraz dokonuje i jest to jedna z przyczyn, dla których konflikt kulturowy w Polsce jest obecnie tak bardzo ostry.

Dostrzegamy zatem bardzo różne tendencje, a ostatecznie to, w którym kierunku pójdzie nasze społeczeństwo, jest sprawą otwartą. Ja jestem raczej optymistą, ale być może to raczej wynika z mojego charakteru.