„Nic o nas bez nas” i kultura kompromisu. Jak polska szlachta postrzegała wolność?

Rozmowa z prof. Anną Grześkowiak-Krwawicz, historyczką z Instytutu Badań Literackich PAN, specjalizującą się w historii idei i wczesnonowożytnym dyskursie politycznym.
Maciej Witkowski: Czy jeśli spojrzymy na historię polskiej myśli politycznej, to możemy uznać, że wolność jest cechą definicyjną Polaków?
Prof. Anna Grześkowiak-Krwawicz: Najpierw musielibyśmy określić, kim są Polacy. Wolność z pewnością była definicyjną cechą polskiego szlachcica. Pytanie jednak brzmi, w jakim stopniu współcześni Polacy jako naród mogą czerpać z tego dziedzictwa. Wydaje mi się, że bardziej ukształtowało nas to, co działo się w wieku XIX.
Niemniej szlachecka wizja wolności w pewnym sensie była fundamentem późniejszych powstań, przede wszystkim styczniowego i listopadowego, więc do pewnego stopnia możemy uważać się za dziedziców tamtej koncepcji wolności. Jest to jednak trudne pytanie, na które nie umiem udzielić jednoznacznej odpowiedzi.
MW: Spójrzmy więc na to nieco węziej i skupmy się na tzw. narodzie szlacheckim. Jak ważna była wolność dla polskiego szlachcica?
AGK: Dla nich to było bardzo ważne. Trzeba oczywiście zaznaczyć, że drobny szlachcic zazwyczaj nie zastanawiał się przesadnie nad filozoficzną ideą wolności. Natomiast poczucie, że ma on prawo do pewnych działań, że nikt nie będzie mu się wtrącał w jego sprawy, było dość silne.
Ideologia wolności była również jednak bardzo wyrazista. W innych miejscach na świecie tego nie było. Szlachta francuska miała inne ideały, takie jak honor czy wierność królowi, ale nie rozważano tam raczej pojęcia wolności. Z kolei w naszej myśli politycznej kategoria ta miała kluczowe znacznie.
Można powiedzieć, że funkcjonowały wówczas dwie główne idee. Pierwszą z nich była równość szlachecka, będąca w praktyce fikcją, ale bardzo ważną fikcją. Drugą była wolność. Była to wartość konstytutywna dla szlachty jako stanu, który uważał się za naród polityczny, którego członkowie posiadali określone prawa polityczne.
MW: Ciężko oczywiście streścić kilkuwiekową tradycję w jednym zdaniu, ale jakbyśmy chcieli podać szlachecką definicję wolności, to jakby ona brzmiała?
AGK: „Nikt nie będzie za mnie decydował o moich sprawach”. W dużym uproszczeniu tak brzmiałaby ta definicja. Prawda jest też taka, że definicji wolności nie było zbyt wiele. Szlachtę częściej bowiem interesowały wolności w liczbie mnogiej, czyli przywileje. Nad tym wszystkim była jednak także wolność w liczbie pojedynczej, którą szlachcice uważali za swój skarb.
W praktyce przywołana przeze mnie formuła „nic o nas bez nas” oznaczała, że władza państwowa, reprezentowana przede wszystkim przez króla, nie może ingerować w sprawy szlachty bez jej udziału. To była kwintesencja tej wolności.
MW: Czy dla szlachty ważniejsza była wolność na poziomie indywidualnym czy na poziomie zbiorowym?
AGK: Nie było podziału na te poziomy. W tym właśnie tkwi istota tzw. wolności republikańskiej. Obecnie jesteśmy wychowani na koncepcji wolności, która ukształtowała się w XIX wieku i uwzględnia podział na wolność pozytywną i negatywną. Koncepcja wolności republikańskiej, która rozwinęła się w renesansie, a jej korzenie sięgają nawet antyku, nie uznaje takich podziałów.
W jej ramach uważa się bowiem, że wolność jednostkowa jest możliwa tylko tam, gdzie jest wolność wspólnoty. Muszę jednak zaznaczyć, że to ja stosuję to rozróżnienie, oni tego nie robili. Dla nich to była jedna wolność. Elementem tej samej wolności było to, że szlachcic nie musiał płacić podatków oraz to, że mógł pojechać na sejm i podjąć na nim jakieś decyzje lub jakieś decyzje zablokować.
Uważam jednak, że szlachta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, czym jest wolność negatywna, lecz po prostu nie umiała tego nazwać. Bardzo jej zależało na tym, aby nikt nie wtrącał się w jej prywatne sprawy, w gospodarstwo itp.
MW: Ciężko rozmawiać o wolności politycznej bez odwołania się do kategorii państwa. Co można na ten temat powiedzieć?
AGK: Dziś, gdy rozmawiamy o państwie, myślimy o konstrukcji zewnętrznej wobec społeczeństwa. W staropolskiej myśli politycznej nie było takiej koncepcji państwa. Cały czas mówiono o wspólnocie, o Rzeczypospolitej, czyli o civitas.
Wszyscy znamy słynne słowa Ludwika XIV – „Państwo to ja”. Polska szlachta z kolei mogłaby powiedzieć, że „państwo to my”. Szlachta była przeświadczona, że to ona podejmuje wiążące decyzje w Rzeczypospolitej. Monarcha był przez szlachtę szanowany, lecz jednocześnie nie życzyła sobie ona, aby wtrącał się w jej sprawy.
W tamtej epoce używano takich pojęć jak monarchia mixta czy imperium mixtum. Wskazywały one na istnienie ustroju mieszanego, w którym był król, senat i wspólnota szlachecka. Wszyscy tworzyli Rzeczpospolitą i wszyscy w niej rządzili. To jest trochę inny świat, jeśli chodzi o pojęcia czy wizję polityczną.
MW: W jaki sposób polską koncepcję wolności można odnieść do pojęcia prawa?
AGK: Wolność nie może istnieć bez prawa, bo ono gwarantuje wolność. Można powiedzieć, że prawo jest duszą Rzeczypospolitej. Bez niego byłaby ona martwa. Należy oczywiście nadmienić, że prawo wówczas było rozumiane nieco inaczej niż dziś.
Prawo miało chronić zarówno przed władzą królewską, jak i przed nadużyciami ze strony sąsiadów, innych szlachciców. Stanowiło zatem pewnego rodzaju granicę wolności. Niemniej jednak pełniło również inne funkcje. Miało m.in. kształtować cnotliwe postawy we wspólnocie. Szlachta polska darzyła prawo ogromnym szacunkiem, co nie oznacza, że zawsze go przestrzegała.
Niestety nie pamiętano wówczas, że lex est mutus magistratus, że prawo jest niemym urzędem. Zwracali na to uwagę niektórzy zwolennicy wzmocnienia władzy królewskiej. Wskazywali oni na to, że mamy w Rzeczpospolitej świetne prawa, lecz potrzebny jest ktoś, kto będzie pilnował ich wykonania. Była to jednak kwestia, z którą nie tylko praktyka, ale także teoria miała u nas problem.
Warto także wziąć pod uwagę to, że uznanie prawa za fundament Rzeczypospolitej sprawiało, że często szlachta bała się je zmieniać. Uważano bowiem, że wyjęcie nawet jednej cegiełki z tego gmachu może spowodować jego zawalenie.
MW: Wolność można oczywiście traktować jako wielki skarb, lecz niosła ona także ze sobą niebezpieczeństwo, które – zdaniem niektórych – doprowadziło do rozbiorów. Czy takie tezy mają uzasadnienie?
AGK: Ustrój wolnościowy, w którym posiadacze praw politycznych troszczą się o wspólne państwo nie z obowiązku, ale z miłości do ojczyzny, to bardzo piękna idea. W praktyce bardzo niebezpiecznie jest jednak opierać ustrój na cnocie obywateli. Koncepcja tak rozumianej wolności mogła dobrze funkcjonować tylko wówczas, gdyby wszyscy angażowali się w troskę o wspólnotę polityczną. W praktyce taki stan jest raczej niemożliwy do osiągnięcia. Inna rzecz, że pod koniec XVI wieku cały system rządów Rzeczpospolitej funkcjonował zupełnie dobrze, a wolność na tle Europy była w niej zaskakująco duża. Później to przestało funkcjonować, lecz ciężko odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się stało. Tu wchodzi w grę wiele czynników.
Rzecz jasna, polscy intelektualiści zarówno autorzy dzieł teoretycznych, jak i uczestnicy sporów politycznych zauważali niebezpieczeństwa związane z wolnością. Co ciekawe, dostrzegali je również w tych czasach, gdy nie możemy jeszcze mówić o kryzysie. Ubolewanie nad złym wykorzystaniem wolności możemy dostrzec już w wieku XVI. Podobnie było zresztą w innych krajach o ustroju republikańskim, np. w starożytnym Rzymie czy w cromwellowskiej Anglii. Zawsze pojawiają się ostrzeżenia przed anarchią czy swawolą.
Polscy szlachcice mieli pełną świadomość tego, że wolność jest cennym dobrem, ale jednocześnie bardzo niebezpiecznym. Można powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z ciągłym balansowaniem między przepaścią despotyzmu a otchłanią anarchii. Różni autorzy opisywali istniejące zagrożenia i byli w tym bardzo twórczy, lecz niestety była to teoria, która niekoniecznie przekładała się na praktykę.
Ostrzegano zarówno przed swawolą, jak i przed anarchią. Swawola, po łacinie licentia, oznaczała złe wykorzystanie wolności przez jej beneficjenta. To właśnie przede wszystkim przed tym przestrzegali autorzy z XVI i XVII wieku. W XVIII wieku bardziej zaczęto skupiać się na pojęciu anarchii, czyli bezrządu. Było to zagadnienie, któremu wiele uwagi poświęcał przede wszystkim Stanisław Konarski, przy czym niestety nie był to już opis hipotetycznego zagrożenia, lecz stanu faktycznego.
MW: Czarna legenda polskiej wolności związana jest ze słynnym liberum veto. Czy można powiedzieć, że ta instytucja była konieczną konsekwencją ówczesnej koncepcji wolności?
AGK: Na początku nie było ani idei weta, ani praktyki weta. Czym innym jest bowiem zgoda wszystkich, a czym innym sprzeciw jednego. Idea zgody była dla polskiej szlachty bardzo ważna, lecz do lat 20. XVII wieku wszyscy mieli pełną świadomość, że pełna zgoda jest niemożliwa i po prostu się dogadywali. Później zaczęło jednak panować przekonanie, niepodbudowane teoretycznie, że weto jest podstawą wolności. Opisywane jest ono jako władza negatywna, której istotą nie jest już dążenie do zgody, lecz prawo sprzeciwu. Moim zdaniem nie można zatem powiedzieć, że weto wprost wyrasta z idei wolności czy koncepcji zgody.
Zresztą, jeśli chodzi o weto, to praktyka wyprzedziła teorię. Jedynym autorem, który próbował sformułować podbudowę teoretyczną dla weta, był na dobrą sprawę Andrzej Maksymilian Fredro w wieku XVII.
MW: Jak bardzo szlachecka koncepcja wolności jest czymś specyficznie polskim, a w jakim stopniu stanowi część jakiegoś szerszego dziedzictwa, np. antycznego?
AGK: Do tradycji antycznej odwoływali się wszyscy republikanie w XVI wieku, również polscy. Różne praktyki polityczne, np. praktyka sejmowania, wynikają z kolei z pewnych tradycji średniowiecznych, które ukształtowały się historycznie. Nie ulega jednak wątpliwości, że koncepcje teoretyczne były bardzo mocno zakorzenione w antyku.
Warto jednak mieć na uwadze, że do dziedzictwa antycznego nawiązywali zarówno europejscy republikanie, jak i zwolennicy monarchii. Jednoznacznie zerwał z tym dopiero Hobbes, który zaproponował nową koncepcję odcinającą się od arystotelesowskich tradycji oraz od antycznej koncepcji wolności.
Można zatem powiedzieć, że w XVI wieku Polska, tak samo jak cała Europa, zanurzona jest w antyku. W pewnym momencie drogi się jednak rozchodzą. W Europie Zachodniej zaczyna się bowiem odchodzić od koncepcji antycznych. Z jednej strony mamy Bodina, który zapoczątkował kierunek absolutystyczny, a z drugiej Grocjusza, który stworzył nowożytną koncepcję praw natury. W Polsce te nowe prądy nie cieszyły się dużym zainteresowaniem. Robert Frost twierdził nawet, że Rzeczpospolita znalazła się w tzw. więzieniu arystotelesowskim.
Prawda jest jednak taka, że dla szlachty było to bardzo wygodne więzienie. Prawno-naturalne koncepcje głoszą bowiem, że pewne rzeczy należą się ludziom z natury. Jeśli uznamy, że wolność jest jednym z praw naturalnych, to należy się ona wszystkim. W ramach koncepcji antycznej wolność jest natomiast związana z przynależnością do pewnej wspólnoty, a zatem może ona należeć się tylko szlachcie – obywatelom Rzeczpospolitej.
Szlachecka koncepcja wolności jest zatem koncepcją europejską, elementem wspólnego dziedzictwa. W pewnym momencie zaczyna ona jednak kostnieć. Polska szlachta pozostaje wierna koncepcji, którą Europa Zachodnia w XVII wieku dość stanowczo odrzuci. Chociaż nie należy też zapominać, że później koncepcje te zaczną wracać również na Zachodzie. Ponowne spotkanie tradycji polskiej z tradycją zachodnią nastąpi w epoce oświecenia.
MW: Czy i jak ze staropolskiej, szlacheckiej idei wolności moglibyśmy czerpać dziś?
AGK: Wiele terminów, które odziedziczyliśmy po autorach staropolskich, rozumiemy dziś inaczej. W pewnym sensie są to „fałszywi przyjaciele”. Wydaje nam się, że rozumiemy, co oni mówili o polityce, a tak naprawdę nie rozumiemy, bo kontekst był zupełnie inny. Nie oznacza to jednak, że w żaden sposób nie możemy czerpać z tej tradycji.
Warto podkreślić, że była to kultura kompromisu. Oni potrafili się dogadać, choć – rzecz jasna – toczyła się bardzo gwałtowna walka polityczna. Nie możemy też idealizować tego okresu. Jednak przynajmniej do wybuchu rokoszu Zebrzydowskiego, szlachta potrafiła się porozumieć. Najlepszym tego przykładem jest konfederacja warszawska. Możliwość porozumienia się ponad podziałami religijnymi w tamtych czasach była nie do pojęcia. U nas się to udało. Warto spróbować przenieść to na dzisiejszy grunt.