Nieoceniona rola chrześcijaństwa w budowaniu polskości. Co zrobimy z tym dorobkiem?

Rozmowa z prof. Krzysztofem Ożogiem, mediewistą z Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalizującym się w historii kościoła w Polsce średniowiecznej.

Maciej Witkowski: W szkole wszyscy uczymy się, że chrzest Polski wyznacza początek naszej państwowości. Wydarzenie to uznawane jest powszechnie za moment przełomowy. Dziś jednak niektórzy zaczynają to kwestionować. Co Pan o tym sądzi?

Prof. Krzysztof Ożóg: Rozważając tę kwestię, trzeba wziąć pod uwagę szerszą perspektywę. Po pierwsze, warto spojrzeć, jak kształtowała się pamięć historyczna Polaków. Znamienne jest to, że pierwsze zanotowane w niej fakty to te, które są związane z małżeństwem i chrztem księcia Mieszka I.

Rzecz jasna – zarówno Gall Anonim, jak i Wincenty Kadłubek później dodali do swoich kronik historie związane z okresem przedchrześcijańskim, ale nie ulega wątpliwości, że fundamentem tego wszystkiego było jednak przyjęcie wiary przez Mieszka I i rozpoczęcie procesu chrystianizacji ziem polskich.

Warto także zwrócić uwagę na to, że w przypadku większości tzw. ludów barbarzyńskich moment przyjęcia wiary chrześcijańskiej był momentem przełomowym – tak było m.in. w przypadku Franków, Węgrów i Czechów. Z kolei te ludy, które zdecydowały się na zachowanie rodzimej wiary, prędzej czy później ulegały procesowi anihilacji. Dobrym przykładem są chociażby Prusowie czy Słowianie Połabscy.

Patrząc z tej perspektywy, dostrzegamy, że moment przyjęcia chrześcijaństwa był zazwyczaj kluczowy dla późniejszych dziejów europejskich państw i narodów. Polska nie stanowiła pod tym względem wyjątku. Kwestionowanie tego faktu opiera się zwykle na zupełnie ahistorycznym myśleniu, na myśleniu życzeniowym, które nie uwzględnia całego kontekstu. Procesy chrystianizacyjne splatały się z procesami państwotwórczymi, a oddzielenie ich od siebie jest niemożliwe.

MW: Co Pańskim zdaniem odgrywało większą rolę w budowaniu chrześcijańskich państw w Europie – elementy cywilizacyjne, takie jak łacina i system administracyjny, czy też raczej komponent duchowy, pewna idea, którą chrześcijaństwo ze sobą niosło?

KO: Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. W wielu przypadkach możemy jednak próbować określić, czy konwersja monarchy miała charakter czysto instrumentalny, czy była związana z głębszą refleksją religijną lub duchową.

Analizując losy Mieszka I, można zauważyć, że dla niego istotny był zarówno aspekt duchowy, jak i możliwość wejścia poprzez chrzest w wyższe kręgi kultury. Akcja chrystianizacyjna prowadzona przez Mieszka była wyjątkowo intensywna, czego dowodem są jego starania o utworzenie biskupstwa obejmującego cały kraj, co udało mu się osiągnąć zaledwie dwa lata po przyjęciu wiary chrześcijańskiej.

Kiedy Mieszkowi urodził się pierworodny syn, książę wysłał pukiel włosów postrzyżonego chłopca do Rzymu i oddał go pod opiekę św. Piotra. Ten symboliczny gest wynikał z przekonania, że święty jest w stanie ochronić dynastię Piastów. Wyrazem takiego podejścia był również wiekopomny akt nadania św. Piotrowi całego państwa przez Mieszka, o którym wiemy ze słynnego dokumentu Dagome iudex.

Mamy również pewne informacje o osobistej pobożności księcia. Gdy został ranny, modlił się m.in. za wstawiennictwem św. Udalryka. Gdy złożymy to w całość, przekonujemy się, że Mieszko I nie przyjmował wiary instrumentalnie, aby mieć polityczne zaplecze. Nie zmienia to jednak faktu, że przyjęcie zachodnich wzorców zarządzania państwem i dworem, przede wszystkim karolińskich, również miało dla niego znaczenie.

System wiary uniwersalnej, jakim było i jest chrześcijaństwo, pomógł mu m.in. w złamaniu separatyzmów plemiennych i skoncentrowaniu uwagi mieszkańców księstwa wokół wspólnoty dynastycznej, wspólnoty państwowej. Okazuje się zatem, że istotną rolę odgrywały zarówno kwestie duchowe, jak i polityczne. Kluczowe jest jednak moim zdaniem to, że Mieszko I świadomie podjął decyzję o chrystianizacji Polski i później konsekwentnie ją realizował.

MW: Wspomniał Pan, że chrześcijaństwo jest religią uniwersalną. Na początku rzeczywiście mogło to pomóc w pogodzeniu różnych partykularyzmów plemiennych, lecz później sprawy się chyba nieco bardziej komplikowały. Idea państwowa, a w późniejszym okresie narodowa też przecież należą do idei partykularnych. Czy rodziło to w naszej historii jakieś problemy, napięcia lub konflikty?

KO: W XIII i XIV wieku polscy chrześcijanie coraz częściej konfrontowali się z ludnością napływową. Byli to nie tylko osadnicy, lecz także obcy rycerze czy duchowni. Z jednej strony mieliśmy zatem do czynienia z jednością wiary, a z drugiej z wielością języków, obyczajów i praw.

Było to doświadczenie konsolidujące polską tożsamość lokalną. Dbał o to m.in. arcybiskup Jakub Świnka, który chciał, by prawdy wiary były wykładane również po polsku, aby w naszym języku głoszone były kazania czy objaśnienia do niedzielnej Ewangelii. Język polski był również używany przy nauczaniu łaciny w szkołach parafialnych.

Na tym tle pojawiały się oczywiście pewne konflikty. Dotyczyły one m.in. Wielkiego Postu, który w naszym kraju od czasów Bolesława Chrobrego trwał dwa tygodnie dłużej. Przybywający z zewnątrz osadnicy nie zawsze byli skłonni dostosować się do lokalnych zwyczajów. Zazwyczaj te spory udawało się jednak jakoś zażegnywać. Wspólna wiara ostatecznie umożliwiała bowiem zgodne współżycie osób z różnych grup etnicznych.

Co więcej, polski katolicyzm miał taki charakter, że umożliwiał ułożenie sobie stosunków nie tylko z wyznawcami obrządku rzymskiego, lecz także z prawosławnymi, Ormianami czy Żydami. W polskich miastach, np. we Lwowie, wszystkie te grupy miały zagwarantowane prawa i nie spotykały się co do zasady z aktami przemocy, które regularnie miały miejsce w państwach zachodnich.

Mimo że ludność była bardzo zróżnicowana pod względem etnicznym i religijnym, udawało się tym sprawnie zarządzać. Losy monarchii piastowskiej i jagiellońskiej pokazują wyraźnie, że chrześcijański uniwersalizm się sprawdzał i przynosił znacznie więcej pożytku niż szkód.

MW: Z biegiem czasu polskie państwo coraz bardziej przekształcało się z feudalnej monarchii w Rzeczpospolitą szlachecką. W tym czasie wykształciły się pewne cechy ustroju politycznego i społecznego, które wyróżniały nas na skalę europejską. Jak w tym wszystkim odnajdywał się polski Kościół?

KO: Mimo że w tych czasach w elitach szlacheckich i mieszczańskich sporą popularnością cieszyły się wyznania protestanckie, polski Kościół działał bardzo dynamicznie, w szczególności na terenach Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Niezwykle ważne jest to, że na naszych ziemiach nie doszło do wojen religijnych. W tym kontekście dużą rolę odegrała oświata katolicka. Szkoły jezuickie były bardzo popularne i uczęszczali do nich nie tylko katolicy, lecz także liczni przedstawiciele szlachty różnowierczej. Co ciekawe, w tych szkołach nie było przymusu uczestnictwa w praktykach katolickich i niedzielnej mszy świętej, a jednak wielu absolwentów, wywodzących się z rodzin protestanckich, powracało do katolicyzmu.

Ośrodki jezuickie, dominikańskie, pijarskie czy bernardyńskie powstawały w różnych częściach Rzeczpospolitej i niejednokrotnie prezentowały naprawdę wysoki poziom, przekazując szlachcie i mieszczaństwu liczne elementy kultury starożytnej, m.in. wartości republikańskie. Edukacja katolicka odegrała zatem bardzo ważną rolę w kształtowaniu ówczesnego życia kulturalnego, społecznego i politycznego. Jednak z czasem erozji uległy nie tylko polityczne, lecz także duchowe fundamenty polskiej wspólnoty, głównie za sprawą magnaterii, co doprowadziło ostatecznie do upadku państwa.

MW: W wyniku tych wszystkich procesów nasz kraj na ponad 200 lat popadł w zależność od obcych mocarstw. Powszechnie sądzi się, że w tym okresie podległości polski Kościół odegrał bardzo ważną rolę w podtrzymywaniu narodowej tożsamości. Mógłby Pan coś więcej na ten temat powiedzieć?

KO: To prawda, że w tym okresie Kościół odegrał ogromną rolę, która niekiedy niestety nie jest wystarczająco doceniana. Gdy zawodziły nadzieje związane z walką zbrojną, polskość mogła schronić się w kościołach przed uciskiem zaborców. Kościół rzeczywiście stanowił ostatni szaniec języka polskiego i rodzimej kultury. Na tym jego rola się jednak nie kończyła.

W 1861 roku, w dobie patriotycznych manifestacji w Królestwie Polskim, w wielu miastach Polski odprawiano msze za ojczyznę z suplikacjami i ze śpiewem hymnu „Boże coś Polskę”. W samej tylko Warszawie zostało odprawionych ponad dwieście takich mszy w ciągu dwóch miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego przez cara. Kościół był więc aktywnie zaangażowany.

Po powstaniu styczniowym, gdy represje się nasiliły, duchowni mieli znacznie mniejsze pole manewru, ale działania patriotyczne nie ustawały. Warto wspomnieć w tym kontekście o bł. Honoracie Koźmińskim, który mimo zakazu publicznego głoszenia kazań, mając do dyspozycji wyłącznie konfesjonał, założył 26 tajnych zgromadzeń zakonnych, w których prowadzono nie tylko formację duchową, ale także krzewiono polskość.

Działalność patriotyczna była prowadzona nie tylko w zaborze rosyjskim. Gdy do władzy w Cesarstwie Niemieckim doszedł Otto von Bismarck, w zaborze pruskim nastała bardzo silna germanizacja, która wiązała się m.in. z uciskiem ekonomicznym. Ks. Piotr Wawrzyniak tworzył wówczas polskie spółki, kółka rolnicze i kasy oszczędnościowo-zapomogowe, dzięki którym możliwe było utrzymanie w polskich rękach ziemi i kapitału.

Podobne inicjatywy, chociaż na mniejszą skalę, były realizowane również w Galicji, m.in. przez Franciszka Stefczyka. Co istotne, działalność ta prowadziła także do upodmiotowienia ludności mieszczańskiej i chłopskiej oraz wprowadzenia jej w życie narodu. W ten sam nurt wpisują się także działania św. Józefa Sebastiana Pelczara czy św. Józefa Bilczewskiego, którzy tworzyli liczne bractwa i stowarzyszenia katolickie w małych miastach i na wsiach.

Mówimy zatem o działaniach bardzo wszechstronnych, które jednak przyniosły konkretny efekt, mianowicie nie tylko przetrwanie narodu, ale również upodmiotowienie narodowe 70-80% polskiego społeczeństwa, szczególnie ludności chłopskiej i małomiasteczkowej, która do tej pory była zaniedbana pod względem świadomości narodowej. To właśnie m.in. dzięki działalności polskiego Kościoła ludzie ci zaczęli marzyć o wolnej ojczyźnie, a w 1918 r. stanęli do walki o niepodległą Polskę, by potem bronić jej wolności.

MW: Z naszej rozmowy jasno wynika, że rola Kościoła w budowaniu polskości była nieoceniona. Czy można jednak wskazać takie momenty, gdy drogi Kościoła i polskości się rozchodziły? Mniej chwalebne epizody, które jednak warto odnotować?

KO: Gdy patrzymy na pełny obraz sytuacji, to dostrzegamy przede wszystkim wielkie walory. Niemniej jednak postawa niektórych przedstawicieli Kościoła mogła pozostawiać trochę do życzenia. Dotyczyło to jednak wszystkich warstw społecznych. Można wspomnieć m.in. o lojalistach wśród polskich biskupów, arystokratów czy przedsiębiorców, którzy w różnych okresach decydowali na pełną współpracę z zaborcami, czy też o chłopach, którzy wydawali powstańców styczniowych, a później szli w niedzielę na mszę.

Należy jednak podkreślić, że mówimy tu przede wszystkim o konkretnych jednostkach. Nawet w obliczu poważniejszych kryzysów udawało się ostatecznie odbudować autorytet Kościoła, a wszystko wracało na właściwe tory. Gdy spojrzymy na to zagadnienie z perspektywy dziejowej, dostrzeżemy również wyraźnie, że katolicyzm ma w Polsce niezmiernie więcej zasług niż przewin.

MW: Czy myśli Pan, że katolicyzm w dalszym ciągu będzie odgrywał ważną i pozytywną rolę w polskiej historii? Czy też może czeka nas istotna zmiana, a więzy pomiędzy Polską a Kościołem zaczną się rozluźniać?

KO: Każdy czas ma swoją specyfikę i nie jest łatwo prognozować przyszłość na podstawie minionych wieków. Chciałbym jednak wyraźnie rozdzielić dwa porządki. Już Jan Paweł II podkreślał, że naród jest kategorią historyczną, a wiara katolicka odnosi się przede wszystkim do kategorii eschatologicznych. Przed Bogiem odpowiadamy indywidualnie, a „w każdym narodzie miły Mu jest ten, kto się Go boi” (Dz 10,35).

Nasza ojczyzna ziemska jest zatem tylko przystankiem na drodze do ojczyzny niebieskiej. Trudno mi jednak powiedzieć, co przewidziała dla nas Opatrzność. Nie wiadomo, jak długo polskie tradycje narodowe i religijne będą potrzebne z punktu widzenia ekonomii zbawienia. Nie ulega jednak wątpliwości, że obecnie obserwujemy odwrót od tych tradycji, co wiąże się z coraz częstszym kwestionowaniem wiary katolickiej w Polsce.

Niemniej jednak tkanka społeczna w Polsce wciąż jest nasiąknięta katolickimi tradycjami. Różne sekularyzacyjne naciski sprawiają paradoksalnie, że ci, którzy pozostają w żywych wspólnotach Kościoła, chcą nie tylko podtrzymywać te tradycje, lecz także coraz głębiej i bardziej świadomie je przeżywać. Tacy ludzie stanowią oczywiście mniejszość społeczeństwa, lecz nie powinniśmy się lękać tego, że jesteśmy nieliczni, lecz tego, byśmy nie utracili „smaku” chrześcijaństwa.

Czasy nie są łatwe, galopujący konsumpcjonizm i nieustanny strumień informacji nie sprzyjają refleksji nad tym, co w życiu najważniejsze. Były już jednak takie okresy w polskiej historii, kiedy różne obce mody przeważały nad tym, co polskie, lecz z czasem tradycja polska ostatecznie wzięła górę. Jest zatem szansa na to, że nie zaprzepaścimy dorobku polskiego katolicyzmu i będziemy go twórczo rozwijać.