Nie będę numerował Rzeczypospolitej. O „Planie Kiszczaka”, państwie powszechnym i terapii polskiej tożsamości

Rozmowa z Wojciechem Wilhelmem Zhang-Czabanowskim, autorem książki Plan Kiszczaka.

Adam Leszkiewicz: Powieść Plan Kiszczaka przedstawia fikcyjną historię Polski, w której Wojciech Jaruzelski 13 grudnia 1981 roku atakuje Związek Radziecki. Nie jest to jest jednak proza napisana w konwencji historii alternatywnej – „co by było, gdyby…”, ale zupełnie fantastyczne political fiction, w którym bohaterowie są obsadzeni w całkowicie innych rolach niż te, które odegrali w rzeczywistości, posiadają inne poglądy i częściowo fikcyjne biografie. Dlaczego wybór tej akurat konwencji i tego momentu historycznego stał za pomysłem, żeby opowiedzieć o Polsce? 

Wojciech Wilhelm Zhang-Czabanowski: Pozwolę sobie zacząć od rysu historycznego, skąd w ogóle wziął się pomysł na powieść. Około 2010 roku spotkałem się z kolegami, którzy reprezentowali całe spektrum poglądów politycznych, a jako że był trzynasty grudnia, zaczęła się rozmowa o stanie wojennym. Zaprotestowałem przeciwko niej: z góry można było przewidzieć, co kto powie na ten temat. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, aby porozmawiać o stanie wojennym, ale inaczej – i pojawiło się pytanie: „Co musiałby zrobić Wojciech Jaruzelski, aby zostać zapamiętanym jako wielki bohater historyczny”? Ktoś inny powiedział: „Wypowiedzieć wojnę Związkowi Radzieckiemu”. Z tego wzięły się kolejne pomysły: „Co by było, gdyby próbował ocalić komunizm, ale występując przeciwko Związkowi Radzieckiemu i chcąc pomścić polskie krzywdy historyczne, na przykład ścigając zbrodniarzy z Katynia”? – tak jak to jest w mojej powieści. Wymyślaliśmy coraz to nowe elementy tej historii. Przez lata raz na jakiś czas przypominałem sobie o tym pomyśle, szczególnie trzynastego grudnia, myśląc, że dobrze by było, gdyby powstała z tego powieść. Tytuł, Plan Kiszczaka, wymyślił wówczas Błażej Skrzypulec jako kolejny element rozwinięcia całego pomysłu. Kiszczak został obsadzony w roli autora planów ataku na Związek Radziecki. Historyczne odpowiedniki bohaterów mojej książki oczywiście nie mogłyby postępować w taki sposób, ale w powieści są one bardziej symbolami. To był też czas, kiedy powstawały filmy Quentina Tarantino, takie jak Django, Bękarty wojny, czy Pewnego razu w… Hollywood. Wszystkie miały konwencję fikcyjnej zemsty historycznych ofiar na swoich katach. Postacie tych filmów są także w dużej mierze symbolami tożsamości, symbolami idei. Często są gotowe zginąć, ich życie nie ma dla nich wartości, właśnie dlatego, że nie są tak naprawdę ludźmi, bardziej nośnikami pewnych idei. Tak samo postacie w mojej książce – bardzo nonszalancko podchodzą do swojego życia, a im bardziej te postacie są symboliczne, tym bardziej są skłonne dokonywać nieracjonalnych wyborów.

W jaki sposób to wszystko zostało zaprzęgnięta do myślenia o polskości? Otóż w moim przekonaniu polska tożsamość nie jest obecnie zintegrowana i tej integracji się domaga. Mamy co najmniej kilka różnych tradycji, do których się odwołujemy. Każdy ma jakiś stosunek do I Rzeczpospolitej czy komunizmu i nawet w tej ostatniej kwestii ten stosunek nie jest jednoznacznie negatywny, bo ludzie dostrzegają pewne pozytywne aspekty, takie jak uprzemysłowienie czy to, że były wczasy pracownicze. Podobnie kontrowersyjną sprawą jest postawa wobec zaborów, II Rzeczpospolitej, przekształceń ustrojowych po upadku komunizmu. Ale mimo tego, że chyba każdy Polak ma ambiwalentny stosunek do poszczególnych epok, w dyskursie publicznym istnieje ostry antagonizm – te epoki są mocno wartościowane i przeciwstawiane sobie. Moim zdaniem to, czego brakuje, to zintegrowanie Polski jako podmiotu, w terapeutycznym rozumieniu – aby Polska, jak osoba chodząca na terapię, pogodziła się z tym, co przeszła, zaakceptowała różne etapy swojej przeszłości i to, czego doświadczyła jako siebie. Napisaliśmy kiedyś z Błażejem Skrzypulcem teksty opublikowane w „Nowych Peryferiach” w ramach ankiety dotyczącej tożsamości polski. Przyjęliśmy konwencję, że opisaliśmy Polskę jako przypadek pacjenta, tak jak na przykład Freud we Wstępie do psychoanalizy. Nasz przypadek oznaczony został inicjałami R.P. – przypadek osobowości peryferyjnej. Przyjęliśmy perspektywę, jakby exposé kolejnych premierów były ciągiem wypowiedzi jednego pacjenta – Polski – u terapeuty. Wtedy nie przepadaliśmy za Tuskiem – mój stosunek do obecnego premiera od tego czasu bardzo się zmienił – ale wbrew naszym intencjom wyszło nam, że exposé Tuska z 2007 roku było najbardziej zdrowe, to znaczy wskazywało na integrację podmiotu. W tym kontekście szczególnie zwrócił naszą uwagę fragment o różnych Polskach i ich numerowaniu: „[…] niektórzy z Państwa także chcieli, być może, by usłyszeć ode mnie, za którym numerem opowiada się premier nowego rządu i jego gabinet. Chcę Państwu powiedzieć, że ceniąc dorobek III Rzeczypospolitej, że podzielając większość marzeń i oczekiwań tych, którzy formułowali ambitny projekt IV Rzeczpospolitej, ceniąc, akceptując i rozumiejąc niecierpliwość szczególnie najmłodszych, którzy mówią: a może piąta – chcę jednak Państwu dzisiaj, tu z tego miejsca, powiedzieć, że nie będę numerował Rzeczypospolitej i będę w całym exposé mówił o tym, do czego tęskniliśmy zawsze. O najjaśniejszej Rzeczpospolitej”. Według nas były to piękne słowa i byliśmy nimi zaskoczeni. Wracając do mojej książki, chciałem właśnie opisać Rzeczpospolitą najjaśniejszą, której nie będę numerował, w której pamięć o poprzednich epokach jest zintegrowana. W mojej książce właśnie się to dzieje: z jednej strony są tam komuniści, którzy są „dobrzy”, to jest walczą o niepodległość i mszczą się za Katyń, jest żołnierz wyklęty z nieco śmiesznym oddziałem, który walczy o tradycję szlachecką, jest banderowiec, który walczy o swoje, są milicjanci, którzy w całym tym otoczeniu jawią się jako zwyczajni ludzie, którzy po prostu chcą żyć i nawet nie rozumieją tej całej zawieruchy, w którą zostali w plątani, są politykierzy jak Ochab i Urban. Na koniec okazuje się, że w obliczu konkretnego dziejowego momentu dochodzą do zrozumienia, że walczą o to samo – że walczą o Polskę. W ostatniej scenie przegrywają, bo jest to pomysł utopijny, ale są w stanie poświęcić się za siebie wzajemnie.

AL: Cała opowieść dotyczy także idei „państwa powszechnego” – można powiedzieć, że jest ono jednym z bohaterów Planu Kiszczaka. Czym ono jest?

WWZ-Cz: Tak, w mojej opowieści rozstrzyga się nie tylko sprawa Polski, ale wprowadzam tam szerszą perspektywę i ideę państwa powszechnego. Kiedyś z moimi przyjaciółmi z Niemiec i Francji rozmawialiśmy na temat literatury i sztuki. Ja twierdziłem, że słaba znajomość polskiej kultury na świecie jest po prostu wynikiem kolonializmu –  tego, że byliśmy poddani w XIX wieku.  W czasie, kiedy przewagę miały wielkie mocarstwa Europy, byliśmy narodem zdominowanym i nasza literatura się nie przebiła. Jérôme Schäfer, profesor politologii na Uniwersytecie w Monachium, który nie jest Polakiem, ale nauczył się polskiego, czytał polską klasykę, powiedział mi, że jego zdaniem polska literatura i sztuka jest partykularna, opowiada o sobie, o Polsce, nie daje ogólnoludzkiego przesłania, a jeśli daje, to jest to przesłanie trywialne, na przykład dotyczy tego, że mamy piękną naturę. Można też powiedzieć, że nie jest to przesłanie polityczne. Podał przykład pozaliteracki: wielkie rewolucje (amerykańska, francuska, bolszewicka) wyróżniały się tym, że nie były wsobnym dziełem danego narodu, ale wiązały się z przesłaniem dla całego świata. I jego zdaniem literatury tych krajów, które są bardziej znane, są takie z tego powodu, że mają właśnie to ogólnoludzkie przesłanie. Wówczas nie spodobała mi się ta teza, uznałem, że to typowo imperialistyczne gadanie. Z czasem jednak uznałem, że miał rację. Żeby zmienić tę sytuację, Polska musiałaby wystąpić z ogólnoludzkim przesłaniem, dlatego moi bohaterowie podzielają ideę państwa powszechnego, czyli takiego państwa, które byłoby dla wszystkich. W Planie Kiszczaka walka toczy się nie o to, jakie to państwo będzie, ale o to, z czyjej gleby wyrośnie. Polscy bohaterowie walczą więc nie po prostu o Polskę i o to, co to znaczy być Polakiem, ale o to, żeby Polska dała światu ogólnoludzkie przesłanie swoim dziełem politycznym. Ale teraz: żeby móc uczynić coś dla innych, trzeba najpierw zrobić porządek w swojej własnej głowie, musi się dokonać zintegrowanie podmiotu. Dopóki nie pogodzisz się z samym sobą, nie będziesz w stanie zaproponować innym czegoś wartościowego.

AL: Plan Kiszczaka, jeśli wrócimy do filmów Tarantino, bardziej przypomina Nienawistną ósemkę. Tam w historycznym kostiumie krwawo ścierają się nie po prostu ofiary i kaci, ale różne Ameryki, tak jak w Planie Kiszczaka ścierają się róże Polski. Różnica polega jednak na tym, że u Tarantino kończy się wielką rzezią, wszyscy zabijają wszystkich – w Planie Kiszczaka Polacy wprawdzie ponoszą klęskę, ale jakieś katharsis następuje…

WWZ-Cz: Tak, dlatego że wprawdzie przegrywają, ale wszyscy łączą siły. W momencie próby rozumieją, że walczą o to samo. W jakimś sensie nie szkodzi, że ten projekt państwa powszechnego nie został zrealizowany. I tak nie byliśmy jeszcze na to gotowi. Dokonała się za to terapia, o której mówię – wszyscy bohaterowie zrozumieli, że walczą po tej samej stronie.

Sama idea państwa powszechnego to zresztą nie jest jakiś sprecyzowany, konkretny program polityczny. Przesłanie mojej książki jest takie, że jeśli chce się zająć poczesne miejsce w dziejach, kiedyś trzeba będzie zrobić coś, co będzie miało znaczenie ogólnoludzkie i powszechne, ale pierwszy krok to integracja podmiotu, pogodzenie się ze sobą, ze swoją historią. Dlatego programy bohaterów są niekonkretne – ba, nie wiadomo, czym dokładnie jest „plan Kiszczaka”, bo to nigdzie w książce nie jest wyjaśnione. Państwo powszechne także jest zarysowane bardzo ogólnie i nie do końca wiadomo, o co chodzi, z tego powodu, że nie może być wiadomo – bohaterowie są osobni. Dopiero gdy połączą swoje siły, w drugim kroku będzie możliwe stworzenie czegoś ogólnoludzkiego.

Kiedyś napisaliśmy z Mironem Kwiatkowskim do „Pressji” tekst Nacjonalizm, patriotyzm, ejdetyzm. Opisaliśmy tam typologię kryteriów przynależności narodowej: etnos, etos i eidos. Etnos to wspólnota genetyczna, etos to wspólnota kulturowa – obyczajów, języka. Eidos z kolei to wspólnota idei. Ideologie mogą odwoływać się do różnych kryteriów, kładąc nacisk na jeden z nich, lub je łącząc. My twierdziliśmy, że w dzisiejszym świecie konieczne jest podejście ejdetyczne jako najmniej wykluczające. Przynależność do wspólnoty idei jest kwestią decyzji, czy ją przyjmujesz, czy nie –  ta wspólnota jest więc potencjalnie otwarta dla każdego. Paweł Rojek napisał w recenzji Planu Kiszczaka, że to literackie ujęcie tekstu o Polsce ejdetycznej. Ale znowu dodałbym, że to, co musi poprzedzać powstanie prawdziwego ejdosu, to terapia.

AL: A jednak czytelnik ma wrażenie, że owa idea państwa powszechnego nie jest ideą w polskim kontekście wziętą z niczego i nawiązuje do naszej rzeczywistej historii i naszych tradycji. Jagiellońskiej? Mesjanistycznej? Surrealistyczny sen, w jaki wprowadza czytelnika Plan Kiszczaka, porusza jednak znajome skądinąd wątki…

WWZ-Cz: Rzeczywiście można myśleć o tej książce jako o przedstawieniu pewnego snu, a zatem podświadomości – to zgadzałoby się z tym, co mówiłem wcześniej. Jeśli zaś chodzi o polskie tradycje, to ta z czasów I RP rzeczywiście jest jakoś w książce obecna: na przykład Przegrzebiński wprost odwołuje się do tradycji I RP i mówi, że państwo powszechne to takie, w którym każdy jest szlachcicem, to znaczy każdy ma pełnię praw politycznych. Z jednej strony mówi więc o szlachcie, ale z drugiej miałby nim być każdy, obojętnie czy jest Polakiem, Żydem, Niemcem. Jeśli więc chodzi o pierwszą Rzeczpospolitą, to się zgadzam, natomiast uważam, że był tam obecny partykularyzm, ale partykularyzm klasowy czy też stanowy. Rzeczpospolita to przecież dosłownie państwo powszechne – i ona może była powszechna w sensie horyzontalnym, ale nie była powszechna w sensie wertykalnym. Jeśli chodzi o mesjanizm, to z kolei się nie zgadzam. O ile mesjanizm miał powszechną, uniwersalistyczną misję, to jednak jest to dalej mówienie o sobie i to o sobie jako mesjaszu narodów, co według mnie jest wyrazem głębokich kompleksów.

AL: Plan Kiszczaka ukazał się w pierwszym roku pełnoskalowej wojny rosyjsko-ukraińskiej. Czy ten wojenny kontekst zmienił wymowę tej książki?

WWZ-Cz: Książka została przyjęta do druku przed, a opublikowana już w trakcie wojny. W mojej fabule proklamacja państwa powszechnego wydarza się podczas parady wojsk w Kijowie, ale w następstwie wojny ze Związkiem Radzieckim, a nie z Ukrainą, mimo że toczy się na jej terytorium. Mam przyjaciół z Ukrainy, którzy tę książkę kupili, i było mi trochę głupio, ale jednak spotkałem się tylko z pozytywnym odbiorem. Oni tę książkę zrozumieli. Nie pochwalam przecież imperializmu – odwrotnie, jest w mojej książce bardzo dużo krytyki imperializmu: amerykańskiego, radzieckiego, ale także polskiego.

Patrząc szerzej, nie tylko na wojnę, świat bardzo się zmienił od publikacji tej książki i zmienia się jeszcze bardziej, jesteśmy na przełomie epok. Kończy się epoka hegemonii amerykańskiej, nastąpią zmiany granic – myślę, że nie tylko tych związanych z prestiżem ekonomicznym czy kulturowym – które poprzedzą jakiś okres stabilności. Dojdzie też do zmian ładu kulturowego i aksjologicznego, do zmiany paradygmatu politycznego. Wydaje mi się, że jest to koniec demokracji liberalnej, pytanie, co i kto wygra – czy będziemy mieli coś gorszego, czy lepszego, coś bardziej ludzkiego.

Zachodzi analogia między naszą sytuacją a sytuacją poprzedzającą pierwszą wojnę światową, gdzie mieliśmy mocarstwa zainteresowane utrzymaniem swojej pozycji, jak Francja i Anglia, mocarstwa zainteresowane wybiciem się, czyli Niemcy i Włochy, a także imperia w stanie upadku, jak Rosja i Austro-Węgry. W tym kluczu Stany Zjednoczone są w tym momencie bardziej podobne do dawnej Francji i Anglii, Chiny dążą do wzmocnienia, a upadającym mocarstwem jest Rosja. W najciekawszym położeniu znajduje się Europa. Jeśli nie będzie w stanie w stanie się zjednoczyć, zreformować swoich instytucji, pozbyć liberum veto i skonsolidować, to będzie czymś takim jak Rosja, to znaczy mocarstwem odchodzącym w przeszłość. Jeśli jednak będzie w stanie się zreformować, to Europa będzie czymś pomiędzy Ameryką a Chinami. Według PKB z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej UE jest na trzecim miejscu po USA i Chinach, według PKB bez uwzględniania siły nabywczej jest miejscu drugim. Jeszcze niedawno, przez kilka lat u początków XXI wieku UE była największą gospodarką na świecie – większą niż Stany Zjednoczone. Fatalizm i defetyzm, który jest często podnoszony – zwłaszcza na prawicy – że Unia nie ma przyszłości, jest przedwczesny i szkodliwy. Europa musi się zjednoczyć, ale też przemyśleć swoją rolę w kontekście sojuszy atlantyckich, bo interesy USA i UE są rozbieżne – Trump jest tego symptomem, ale tylko symptomem. Pod względem energetycznym i politycznym nasz interes jest podobny do interesu Chin. Do końca dochodzi też pewna epoka energetyczna, tak jak mieliśmy epokę węgla i stali, epokę paliw ciepłych i gazowych, teraz nadchodzi epoka energii odnawialnej. Unia Europejska i Chiny są to państwa (i nie przez pomyłkę mówię o Unii jako o państwie), które są zainteresowane transformacją energetyczną. Z drugiej strony Stany Zjednoczone i Rosja są państwami poprzedniego porządku, które są zainteresowane utrzymaniem status quo ze względu na bogactwo zasobów, jakimi dysponują. Jak mówi w finale Planu Kiszczaka moja fikcyjna wersja Jerzego Urbana, musimy przestać być Dziadoszanami i Lędzianami. Gdyby Mieszko I nie podjął się tworzenia państwa, to może nadal istnieliby patrioci tych plemion, trzymający się tożsamości Wiślan i Polan, i wtedy nigdy nie byłoby Polski. Czy teraz płaczemy po tych plemionach? Raczej nie, uważamy, że dobrze się stało, że dzięki temu powstała Polska. Moim zdaniem jako Europa musimy zrozumieć, że nie możemy być dłużej Dziadoszanami. Musimy być Europą. Moim zdaniem moment dziejowy jest analogiczny jak za Mieszka I, tylko tym razem na większą, bo kontynentalną skalę.