Liberalizm polityczny po polsku. Potrzeba suwerenności i brzemię kultury podległości

Rozmowa z dr. Jarosławem Kuiszem, pracownikiem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego i redaktorem naczelnym tygodnika „Kultura Liberalna”.

Maciej Witkowski: W polskiej debacie publicznej można spotkać się z tezą, że liberalizm polityczny nigdy nie był ważną częścią polskiej tradycji. Co Pan o tym sądzi?

Jarosław Kuisz: Przy tym pytaniu od razu nasuwa mi się standardowa akademicka odpowiedź – wszystko zależy od definicji. Nie jest jednak niczym nowym, że w ramach filozofii polityki doszukuje się śladów pewnych myśli czy zjawisk, zanim zostały one nazwane.

Na całym świecie prowadzone są badania dotyczące tego, czy można szukać jakichś prekursorów liberalnego sposobu myślenia przed XIX wiekiem, kiedy to termin ten został wprowadzony do użytku. Polska tradycja nie powinna być w tym kontekście traktowana inaczej niż przykładowo brytyjska.
Brytyjczycy wyprowadzają korzenie swojej walki o wolność z Wielkiej Karty Swobód z XIII wieku. Faktograficznie jest to zapewne gruba przesada, lecz dzięki temu możliwe było zbudowanie pewnej mitologii, takiej wizji historii, w której mamy do czynienia z linearną drogą do coraz to większej wolności osobistej i politycznej.

Gdy spojrzymy na polskie podwórko, możemy pod tym kątem przeanalizować m.in. konfederację warszawską, w której mamy zawartą ideę pokoju pomiędzy obywatelami różniącymi się wiarą. Później z kolei była Konstytucja 3 Maja, która nie tylko była zupełnie nową propozycją ustrojową, lecz także próbą rozszczelnienia podziałów stanowych, które były bardzo silne w I Rzeczpospolitej.

Nie można także zapominać, że polski liberalizm sensu stricto zaczął się rozwijać już na początku XIX wieku. Pierwszy tekst w naszym języku, w którym podjęto próbę zdefiniowania tego pojęcia, pochodzi bowiem z 1816 roku i jest przypisywany Stanisławowi Kostce Potockiemu. Powstał zatem bardzo wcześnie.

MW: Nie ulega jednak wątpliwości, że gdy polska państwowość została pod koniec XVIII wieku brutalnie przerwana, nie panowały w naszym kraju idealne warunki do rozwoju idei liberalnych. Jaki miało to wpływ na życie intelektualne i polityczne?

JK: Wydaje mi się, że na polski liberalizm można spróbować spojrzeć z perspektywy zmagań polskich elit o odzyskanie niepodległego państwa. W okresie Królestwa Polskiego na scenie politycznej pojawili się tzw. kaliszanie, którzy inspirowali się myślą Benjamina Constanta i próbowali wprowadzać w życie idee wczesnoliberalne.

Znaleźli się oni jednak w bardzo trudnej sytuacji, domagając się od rosyjskiego cara przestrzegania konstytucji. Można zatem powiedzieć, że walczyli oni o praworządność. Szybko okazało się jednak, że taka forma liberalizmu, która cechuje się swego rodzaju legalizmem, nie jest możliwa w państwie niesuwerennym.

Zabory sprawiły zatem, że rozwój idei i praktyk liberalnych na ziemiach polskich był w dużej mierze zamrożony. Okazuje się bowiem, że możliwość praktykowania liberalizmu wymaga posiadania suwerennego państwa. Jest to aspekt, który często jest pomijany przez teoretyków zachodnich. Jeśli jednak spojrzymy na to z perspektywy narodów Europy Środkowo-Wschodniej, okaże się, że jest to kwestia absolutnie kluczowa.

MW: Po 1989 roku w Polsce udało się zbudować suwerenne państwo. Czy w ciągu ostatnich 30 lat udało się nam wykorzystać szansę na przeprowadzenie liberalnych przemian?

JK: Jako społeczeństwo wciąż wychodzimy z kultury podległości. Po 1989 roku znaleźliśmy się kulturowo w zupełnie nowej sytuacji. Polacy w końcu mogą urodzić się i wychować w niepodległym państwie, co jest niezbędnym warunkiem, aby móc zdobywać pewne doświadczenia jako zbiorowość.

Jedną rzeczą jest bowiem próba przetrwania narodu pozbawionego państwa, a inną praktykowanie wolności we własnym państwie. To są tak skrajnie różne sytuacje, że można powiedzieć, że po tych 30 latach wciąż jesteśmy w procesie ponownego odkrywania tego, co zostało utracone w XVIII wieku. Uczymy się w otwarty sposób prowadzić spory polityczne, dyskutować o modelu ekonomicznym, porządku prawnym czy przynależności do struktur międzynarodowych.

Z punktu widzenia historii 30 lat to jednak bardzo krótki okres, w szczególności gdy porównamy go z trzema wiekami podległości. Nawyki kulturowe związane z praktykowaniem wolności są zatem w polskim społeczeństwie wciąż bardzo świeże i stanowią wielkie wyzwanie.

MW: Jakie złe nawyki zostały w polskim społeczeństwie po trzystu latach funkcjonowania w kulturze podległości?

JK: Polacy wciąż często traktują państwo, w którym żyją, jako obce. Widać to m.in. w stosunku do prawa. Niektórzy badacze próbują zresztą w ten sposób tłumaczyć nasze problemy z praworządnością. Często mamy także poczucie, że żyjemy w „państwie z kartonu” czy też w „państwie teoretycznym”. Jest to bardzo powszechne przekonanie.

To są stereotypowe przekonania, które w pewnym sensie oparte są na doświadczeniach historycznych, lecz jednocześnie nie przystają one do obecnej sytuacji i utrudniają praktykowanie polityki w oparciu o konsensus, porozumienie i dbałość o swoje państwo. Prawda jest jednak taka, że od 30 lat żyjemy we własnym państwie, sami stanowimy swoje prawo, a wszelkie niedostatki i niedosyty powinny być naprawiane przez nas, a nie przez obcych.

Wybory z 2023 roku, w których wzięło udział blisko 75% uprawnionych obywateli, dają jednak nadzieję na przyszłość i pokazują, że Polacy chcą wziąć odpowiedzialność za swoje państwo. Jeśli spojrzymy na samą statystykę, można nawet dojść do wniosku, że ostatnie wydarzenia były dla Polaków ważniejsze niż wyjście z komunizmu. Proces oswajania państwa idzie zatem do przodu.

MW: Wspomniał Pan, że kultura podległości wpłynęła również na to, jak postrzegamy spór polityczny. Czy zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że doświadczenie upadku państwa sprawiło, że postrzegamy politykę przez pryzmat podziału na przyjaciół i wrogów? Nie skupiamy się na trosce o dobro wspólne, lecz skupiamy się ochronie egzystencji samego państwa?

JK: Zdecydowanie tak. Sytuacja, w której zbiorowość przegrywa państwo, wymaga przetrawienia. Czym innym są bowiem różne skandale czy oszustwa związane z wolną elekcją, a czym innym jest całkowity upadek państwa. Gdy państwo zostało wymazane z mapy, ludzie musieli odpowiedzieć sobie na pytanie, co to tak właściwie znaczy.

Różne kwestie, które dawniej były oczywiste, nagle stały się problematyczne. Przetrwanie samego języka polskiego stanęło pod znakiem zapytania. Zaczęto również pytać, kto jest winny takiemu stanowi rzeczy. W tych pytaniach nie chodziło jednak wyłącznie o rozliczenie tej czy innej władzy politycznej – miały one wymiar egzystencjalny.

Warto także pamiętać, że takie rozważania nie dotyczyły jedynie osiemnastowiecznych rozbiorów, lecz także tzw. IV rozbioru Polski, który miał miejsce w 1939 roku i przyniósł nie tylko przemiany geopolityczne, lecz także niewyobrażalnie tragiczne konsekwencje dla całego społeczeństwa. Jest to zatem wciąż dość świeża sprawa, a spory polityczne wciąż zbyt często odsyłają nas niestety do kwestii istnienia bądź nieistnienia polskiego państwa.

MW: Kultura podległości z pewnością utrudnia nam przeprowadzenie liberalnych reform. Wydaje się jednak, że nawet jak cofniemy się do czasów sprzed rozbiorów, to w polskiej tradycji politycznej można znaleźć elementy, które kłócą się z liberalnymi wartościami. Polskie ujęcie wolności w pewnym sensie wiązało się bowiem ze specyficznym stosunkiem wobec prawa, z chęcią wyrwania się spod jego władzy przy pomocy przywilejów. Na ile można zatem mówić o liberalizmie w logice kontynuacji szlachecko-romantycznej koncepcji wolności, a na ile należy to rozdzielać?

JK: Moim zdaniem opinie o anarchii i bezprawiu, które miały panować w I Rzeczypospolitej, są mocno przesadzone. W mojej optyce bardzo istotne jest to, że szlachta miała poczucie, że żyje w swoim państwie, w swoim świecie i ma wpływ na sprawowanie polityki.

W polskim myśleniu o polityce spotykają się różne tradycje, różne sposoby praktykowania wolności. Wszystkie te tradycje łączyła jednak niechęć do władzy absolutnej. Kody kulturowe, które są zaszyfrowane w polskiej kulturze, skłaniają nas jednak do takich wyborów ustrojowych, które promują wolności obywatelskie, a nie zbliżają nas do reżimów o charakterze autorytarnym czy totalitarnym.

Widać to nawet na przykładzie dwudziestolecia międzywojennego. Jestem wielkim przeciwnikiem Polski po przewrocie majowym w 1926 roku, ale warto zauważyć, że rozwój sanacji zatrzymał się w pewnym momencie i nie stworzono takiego ustroju, który panował w krajach sąsiednich, takich jak III Rzesza czy ZSRR. Polska kultura można zatem osuwać się w pewnego rodzaju „półautorytaryzmy”, ale w nasze nawyki zbiorowe wpisuje się jednak niechęć to takiej władzy, która będzie zbyt silna wobec swoich obywateli.

MW: Wydaje się jednak, że liberalizm polityczny nie musi być jedyną drogą dla suwerennej Polski. Są przecież takie alternatywy jak socjaldemokracja czy awangardowy konserwatyzm. Dlaczego warto stawiać na liberalną demokrację, która na Zachodzie mierzy się obecnie z wieloma wyzwaniami?

JK: W tej chwili najważniejsze jest to, czy jesteśmy gotowi praktykować ustrój, w którym akceptujemy istnienie opozycji. Zgodnie z definicją Adama Przeworskiego demokracja jest bowiem takim ustrojem, w którym opozycja może przejąć władzę. To jest absolutna podstawa, a pozostałe kwestie w dużej mierze stanowią didaskalia.

Liberalizm polityczny stoi na straży tych ustrojowych fundamentów, a zarówno na lewicy, jak i wśród konserwatystów można znaleźć środowiska, którym te wartości są bliskie. Również w Polsce mamy osoby o poglądach konserwatywnych, które sprzeciwiają się rozbijaniu trójpodziału władzy i nadmiernemu wzmacnianiu władzy wykonawczej.

Powinniśmy zatem skupić się na tym, jak skutecznie gwarantować funkcjonowanie takiego ustroju, w którym władza może się zmieniać. Przykłady takich państw jak Turcja czy Węgry pokazują nam bowiem, że nawet nie posuwając się do fałszowania wyborów, można tak domknąć system, że zmiana władzy jest de facto niemożliwa. Tak buduje się autorytaryzmy XXI wieku.