Biblia w Polsce
Rozmowa z prof. Michałem Wojciechowskim, teologiem i biblistą z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
Adam Leszkiewicz: Kiedy i jak Biblia pojawiła się w Polsce i w jej kulturze?
Michał Wojciechowski: Na ziemie polskie Biblia przybyła oczywiście wraz z chrześcijaństwem, oficjalnie od chrztu władcy Mieszka I w 966 roku. Jednakże misjonarze zachodni, jeśli w ogóle mieli Biblię ze sobą, dysponowali tekstami łacińskimi, które tylko doraźnie mogły być przekładane na język miejscowy.
Jeśli już wcześniej misjonarze z pobliskiego państwa wielkomorawskiego dotarli do Małopolski, do uszu miejscowych mogły trafić jakieś teksty z Biblii w języku starosłowiańskim z przekładu, który pochodził od Cyryla i Metodego (IX wiek). Św. Wojciech jako Czech też mógł go znać. Są to jednak tylko domysły, choć apologeci chrześcijaństwa wschodniego biorą je za fakty.
AL: Od kiedy więc Biblia była dostępna w języku polskim?
MW: Pierwszy dowód na piśmie to cytaty z Nowego Testamentu wplecione w tak zwane Kazania świętokrzyskie. Fragmenty rękopisu z XIV wieku, zachowane w formie 18 pergaminowych pasków użytych przy oprawie innej książki, zostały znalezione w 1890 roku w Petersburgu. Badania językowe tych cytatów sugerują, że mogły powstać w XIII wieku. Ponieważ zastosowana w nich metoda tłumaczenia wydaje się jednolita, prawdopodobnie pochodzą z jednego, większego przekładu.
Drugim argumentem za powstaniem w XIII wieku takiego przekładu jest obecność cech archaicznych w tłumaczeniach drukowanych Nowego Testamentu z XVI wieku. Przypuszcza się więc, że ich twórcy znali go w rękopisie. Potem zużyte rękopisy zaginęły lub zostały zniszczone w trakcie kolejnych wojen i rabunków. Łączny skutek jest taki, że wczesne rękopisy polskie łatwiej mogły zachować się za granicą.
Równolegle na polski przełożono zapewne psalmy, popularne jako modlitwy. Mamy wzmiankę, że psalmy w języku rodzimym czytała św. Kinga. Najważniejszy zabytek to tak zwany Psałterz Floriański – piękny, ozdobny rękopis z każdym wersetem w języku łacińskim, polskim i niemieckim. Rękopis ten powstał koło roku 1400, może w Krakowie, ale przekład w nim użyty pochodzi zapewne z końca XIII wieku. Można go obejrzeć na płycie CD wydanej przez Bibliotekę Narodową. Fragmenty i transkrypcja są w sieci.
AL: Jakie były inne wczesne przekłady?
MW: Cały Stary Testament przełożono na polski w XV wieku. Pracy tej patronowała ostatnia żona Władysława Jagiełły, Sońka Holszańska, stąd nazwa Biblia Królowej Zofii. Z dwóch tomów przetrwał jeden i kawałki drugiego. Ten jeden przechowywany był w kolegium kalwińskim w Sárospatak na Węgrzech, ale zaginął po wkroczeniu armii sowieckiej w 1945 roku. Na szczęście przedtem wydano dobre facsimile.
AL: A po wynalezieniu druku?
MW: Powstała wtedy w Polsce cała fala nowych tłumaczeń. Podkreślę to, gdyż nie wszędzie tak było. W XVI wieku pod względem liczby przekładów biblijnych Polska wręcz przodowała w Europie! Świadczy to o dużym zainteresowaniu Biblią zarówno religijnym, jak i kulturalnym. Zbliżoną liczbę przekładów miała Anglia, ale tam więcej korzystały jedne z drugich. Pod tym względem też był to „złoty wiek” Rzeczpospolitej.
Wymienię te ważniejsze. Na początku, zapewne w odpowiedzi na potrzebę modlitwy w języku ojczystym, pojawiły się trzy przekłady psalmów. Prawdziwy wysyp nastąpił jednak w drugiej połowie XVI wieku. Nowy Testament przełożył jako pierwszy luteranin Stanisław Murzynowski. Przekład katolicki wyszedł parę lat potem, ale zapewne był oparty na zaginionym, dużo wcześniejszym. Przekład całej Biblii wydał jako pierwszy ksiądz Jan Nicz w 1561 roku. Ilustrowały go liczne drzeworyty. Wystąpił pod pseudonimem Jan Leopolita, czyli Lwowianin.
Zespół tłumaczy kalwińskich wydał w 1563 Biblię Brzeską, nazwaną tak od miejsca druku. Potem arianin Szymon Budny stworzył własny przekład – „Biblię nieświeską” wychodzącą przez lata w różnych wariantach. Inni arianie i kalwiniści też tłumaczyli. Do czasów najnowszych nie było w Polsce takiego urodzaju i takich dyskusji nad Biblią. Ostatecznie protestanci polscy przyjęli Biblię Gdańską z 1632 roku.
AL: A katolicy?
MW: Trwałe uznanie zyskał najpierw wybitny przekład poetycki psalmów Jana Kochanowskiego, Psałterz Dawidów. W kościołach nadal można usłyszeć Czego chcesz od nas, Panie, za twe hojne dary. Natomiast podstawową Biblią polską stał się przekład jezuity Jakuba Wujka – Nowy Testament w 1593 roku, całość w 1599. Był on potem do naszych czasów mnóstwo razy wydawany zarówno w wersji oryginalnej, jak i uwspółcześnionej. Rzeczywiście był bardzo udany. Jego język przez ciągłe czytanie posłużył i za wzór polszczyzny, i stylu zwanego biblijnym.
AL: To znaczy, że Biblię dużo czytano?
MW: Jak najbardziej. Czytano, cytowano. Mamy to w literaturze, mamy w ówczesnej publicystyce, w tym w polemikach wyznaniowych. Obie strony podpierały swoje opinie argumentami biblijnymi, co dobrze widać w łacińskich dziełach kardynała Stanisława Hozjusza, popularnych wtedy w Europie.
Polska odróżniała się wtedy na plus od wielu krajów katolickich. W starożytności, średniowieczu i renesansie uważano Biblię za podstawową, kanoniczną lekturę chrześcijan. Gdy jednak protestanci uznali, że każdy może objaśniać Biblię po swojemu, przy czym używali jej nieraz przeciw katolikom, część katolików uznała, że lepiej jej nie upowszechniać albo nawet zabronić. Zablokowało to tłumaczenia na przykład na język hiszpański. Do Polski jednak te wątpliwości nie dotarły i znajomość Biblii była niezła. Wątki biblijne występują potem stale w kulturze polskiej aż po romantyzm. Oprócz literatury mamy też ogromne mnóstwo scen biblijnych na obrazach wiszących w kościołach.
Śladem tego stanu rzeczy jest obecność w języku polskim bardzo wielu utartych wyrażeń i przysłów wywodzących się z Biblii, czyli tak zwanych biblicyzmów. W obiegu jest ich zapewne obecnie więcej niż trzysta. Tylko po angielsku byłoby więcej.
AL: A po Wujku?
MW: Długo uważano jego przekład za wystarczający. Powstawały jednak nowe adaptacje poetyckie, a nawet teatralne. Najbardziej znane są tu zapewne Psalmy Franciszka Karpińskiego z 1786, używane do dziś w nabożeństwach nieszpornych. Zapomniany, a bardzo piękny jest poemat oktawą z roku 1683, inspirowany Księgą Tobiasza, pióra magnata i poety Stanisława Herakliusza Lubomirskiego:
Po burzach cicha chwila następuje,
Po śniegach kwitną znowu tulipany,
Dzień się po ciemnej nocy ukazuje
I wraca promień z śrzódzorza rumiany,
Po płaczu często serce się raduje
I czas przychodzi szczęściu obiecany,
Po labiryncie choć kto błądząc chodzi,
Do swego kresu na koniec przychodzi.
To, żeby tematu inspiracji biblijnych w kulturze nie redukować do podręcznikowych ogólników.
AL: Co mamy dzisiaj?
MW: Nowa fala przekładów Biblii zaczęła się od połowy XX wieku. Co ciekawe, jest to zjawisko ogólnoświatowe. W głównych krajach cywilizacji europejskiej powstało po okresie małej aktywności sporo nowych tłumaczeń, a jednocześnie rodzi się mrowie pionierskich przekładów w krajach misyjnych. I w tym okresie liczba przekładów polskich jest znaczna. Tylko angielskich jest sporo więcej. Wyliczenie może przypominać katalog biblioteczny… I co ważniejsze, te tłumaczenia są milionami kupowane i czytane.
W Polsce jest to nadal najpowszechniejsza książka w domach prywatnych, między innymi z powodu zwyczaju dawania jej na pierwszą komunię czy na bierzmowanie. Jak często bywa przez posiadaczy otwierana, trudno powiedzieć, ale oczywiście w kościołach czy na lekcjach religii oraz polskiego regularnie czytane są i omawiane jej fragmenty. Międzynarodowe badania wykazały, że w czytelnictwie Biblii zdecydowanie przoduje USA, ale Polska wyprzedza trochę inne kraje europejskie. Choć nawet w zlaicyzowanej Francji sprzedaż Biblii rośnie.
AL: Dlaczego – mimo bogatego katalogu już istniejących tłumaczeń – wciąż powstają nowe przekłady Biblii? Czy ze względu na zmiany języka? Lepszego ustalania oryginalnego tekstu biblijnego? Może wciąż brak tłumaczeń wystarczająco doskonałych, które mogłyby odpowiednio spełniać swoją rolę?
MW: Wszystko to po trochu. Tekst oryginalny Biblii, hebrajski, aramejski i grecki, na pewno został w ostatnim stuleciu ustalony dokładniej, zwłaszcza dzięki zebraniu i porównaniu jej starożytnych rękopisów. W XVI wieku był z tym spory problem, bo rękopisy greckie znane uczonym były pełne błędów i przeróbek, natomiast znacznie lepiej zachowany tekst łaciński sam już był przekładem. Dobrze z tego wybrnął ksiądz Wujek, lepiej jak sądzę niż tłumacze zachodni, bo przyjął tekst łaciński z dość dosłownego tłumaczenia Wulgaty jako lepszą reprezentację brzmienia oryginału, ale przy znaczeniu i zabarwieniu poszczególnych słów porównywał jej tekst z oryginałem.
Język polski się oczywiście zmienił tak, że wiele zdań z Wujka jest dziś mało zrozumiałych i brzmi dziwnie. Z drugiej strony przekładać dawne dzieła językiem całkiem współczesnym byłoby czymś sztucznym, dlatego tłumaczenia istniejące są pod tym względem kompromisowe. Posunęła się ponadto naprzód wiedza o językach starożytnych i tle historycznym Biblii. To nie oznacza jednak, że nowe przekłady polskie są dużo lepsze. Moim zdaniem widać w nich jeszcze niestaranności.
AL: Dopowiedzmy: są różne rodzaje przekładów – tłumaczenia filologiczne dla zainteresowanych, tłumaczenie liturgiczne, a więc „użytkowe”, a zarazem tradycyjne, tłumaczenia „do czytania” w języku bardziej współczesnym… A może istnieją jeszcze inne odmiany?
MW: Podstawowy dylemat tłumacza to wybór między dosłownością a swobodą. Pierwsza opcja usztywnia i krępuje język, choć ściślej oddaje treść, a druga pozwala się wyrażać bardziej współcześnie i daje artystyczną swobodę, ale oddala od oryginału albo nawet fałszuje go przez parafrazę. Im odleglejsze są język i czasy oryginału, tym większy problem. Jednakże już sama mnogość tłumaczeń jest pewnym dobrem, gdyż oświetla oryginał z różnych stron.
AL: Jakie więc mamy ważniejsze przekłady?
MW: Zacznijmy od bardziej dosłownych. Charakter naukowy mają przekłady zawarte w komentarzach do poszczególnych utworów biblijnych. Jeszcze ściślejsze są przekłady „interlinearne”, czyli międzyliniowe, gdzie pod każdym słowem tekstu oryginalnego podpisuje się tłumaczenie i zwykle także wskazówki gramatyczne. Po polsku mamy tak wydaną całą Biblię w pięciu dużych tomach. Daje to tekst mocno niezgrabny. Robiłem takie, ale uważam je raczej za objaśnienie oryginału. Nie jest to w zasadzie przeznaczone do czytania przez zwykłych wiernych, ale stanowi podkład: i dla innych tłumaczeń, i dla prac naukowych.
AL: A jakie konsekwencje mają tego rodzaju prace dla innych dziedzin czy dla naszego pojmowania rzeczywistości? Czy dzięki lepszemu dostępowi do biblijnego tekstu zmienia nasz obraz historii? I oczywiście ujmowanie teologii?
MW: W ostatecznym rachunku tak. Jest to wpływ powiedziałbym uściślający, gdyż w humanistyce przeważa organiczny rozwój wiedzy, a nie skokowy. Powstają z czasem na skutek takich prac lepsze przekłady i lepsze objaśnienia czy to naukowe, czy popularne, a także lepsze opracowania naukowe i podręczniki. Działa to jednak powoli.
Wiedza biblijna nie stoi bowiem w Polsce najlepiej. U wielu katolików, choć treść Pisma Świętego z grubsza znają, przeważa odczytywanie go w sposób naiwnie dosłowny, mimo że większość tekstów biblijnych ma walor symboliczny albo dydaktyczny, a nie historyczny. Takie bowiem właśnie było ich zamierzenie. Brakuje orientacji w gatunkach literackich czy w kontekście historycznym. A u innych to już zupełna katastrofa – widać w internecie, że ludzie z wyższym wykształceniem plotą nonsensy na temat Biblii, a nieraz powtarzają maniakalne brednie wywodzące się jeszcze z propagandy czasów stalinowskich. Z historią Kościoła bywa podobnie.
Muszę jednak zaznaczyć, że od czasu zmiany ustroju sytuacja pod tym względem się poprawia. Stoi za tym ogromny przyrost ilościowy i jakościowy różnego rodzaju publikacji o Biblii, polskich i tłumaczonych. W połączeniu z nauką religii, periodykami i internetem dostęp do wiedzy biblijnej wydatnie się poprawił.
AL: A te przekłady do czytania? Używane w praktyce kościelnej?
MW: Oczekuje się od nich, żeby były dość wierne, ale żeby też nie odchodziły zanadto od tradycyjnej polszczyzny biblijnej. Po rezygnacji z oficjalnego używania zbyt już archaicznego przekładu Wujka – choć ma on swój urok – Kościół w Polsce przyjął tak zwaną Biblię Tysiąclecia, z pierwszym wydaniem w roku 1965.
Z nią jest taki problem, że pierwotnie był to eksperyment, pierwsze polskie tłumaczenie zbiorowe z języków oryginalnych, naśladujące znakomitą francuską Biblię Jerozolimską. A że Sobór Watykański II stworzył pilne zapotrzebowanie na nowe przekłady Biblii w świecie katolickim, wzięto właśnie to wydanie. Tymczasem ani nie było ono adresowane do mas, ani specjalnie udane. Wynikła z tego potrzeba wielokrotnego jej poprawiania. Obecnie zaawansowana jest praca nad mocno zmienionym wydaniem szóstym.
Innych dużych przekładów jest kilka, ale wszystkie też mają swoje ograniczenia. Bardzo dobry, choć niejednolity w metodzie, jest przekład zbiorowy Biblii Poznańskiej, z powodu licznych objaśnień drukowany w czterech tomach. Nowy przekład protestancki jest udany przy księgach hebrajskich, ale Nowy Testament językowo i naukowo pozostawia wiele do życzenia. Przekład biskupa Kazimierza Romaniuka uchodzi za niezbyt staranny. Przekład ks. Remigiusza Popowskiego programowo oparł się przy Starym Testamencie na jego starożytnym tłumaczeniu greckim. Przekład ekumeniczny uważam za dobry, choć zbytnio się ogląda na dawniejsze. Popularny dosyć przekład z Edycji św. Pawła jest najbliższy językowi współczesnemu i zawiera przystępne komentarze, więc nieraz go polecałem do czytania, ale ceną za to jest zbytnia swoboda. Najnowszy „Nowy Przekład Dynamiczny” często w sposób niedopuszczalny odchodzi od oryginału.
Przekładów częściowych, specjalnych, prywatnych, eksperymentalnych nawet nie potrafię policzyć. Ich mnogość jednak o czymś świadczy. Wspomnę tylko, że niektórzy literaci z powodzeniem tłumaczyli fragmenty Biblii. Najbardziej zasłużony był tu Roman Brandstaetter. Poeta może ożywić tekst lepiej niż naukowiec. Powstają też przekłady całości na dialekty: kaszubski i śląski.
AL: Wydaje się, że im lepiej zrozumiemy samą Biblię, tym lepiej zrozumiemy historię także polskiej kultury i ważnych autorów naszej literatury – bez Biblii prawie całe nasze piśmiennictwo jest nie do pomyślenia.
MW: Tak faktycznie jest, podobnie jak w innych literaturach europejskich, gdyż nasza kultura ma trzy korzenie: Grecję, Rzym i chrześcijaństwo. Dość często ten wpływ Biblii jest pośredni, gdzieś na poziomie fundamentów czy poprzedników. Sporo jednak powstało utworów literackich wprost do Biblii nawiązujących. Mamy ich przeglądy, choćby w dawniejszym podręczniku ks. Kazimierza Bukowskiego, a ostatnio w dużych pracach ks. Marka Starowieyskiego.
AL: Co jeszcze w naszym języku jest tu do zrobienia, jaka praca na rzecz lepszego zrozumienia Biblii do wykonania? Czego w biblistycznych pracach oraz biblijnych tłumaczeniach na język polski jeszcze brakuje?
MW: Jak wspomniałem, w akademickiej wiedzy o Biblii mieliśmy w Polsce w nowszych czasach znaczny postęp. Można mówić o pomyślnym nadrobieniu zaległości. Co dalej? Myślę, że w nauce w ogóle, w tym w humanistyce, najwięcej ciekawego dzieje się na styku różnych dyscyplin. Wbrew wąskiej specjalizacji i wbrew modom intelektualnym najwartościowsza okazuje się nadal taka praca nad wiedzą źródłową, gdzie spotykają się specjaliści z różnych pokrewnych dziedzin. Co do tłumaczeń – możliwy byłby nowy zbiorowy, lepszy przekład całej Biblii, uwzględniający aktualny potencjał biblistów polskich i dostęp do światowych badań, jak też doświadczenia i pomysły tłumaczeniowe dotąd nagromadzone.